6 listopada 2015, 12:36
Autor: Jarosław Zachwieja
czytano: 41092 razy

10 najczęściej popełnianych błędów fotograficznych

10 najczęściej popełnianych błędów fotograficznych

W redakcji SwiatObrazu.pl stworzyliśmy ranking najczęściej popełnianych błędów fotograficznych. Niejednokrotnie będąc w jury konkursów trafiamy na znakomite zdjęciowe pomysły, jednak techniczne potknięcia je niweczą. Zrobiliśmy listę błędów, z którymi spotykamy się najczęściej. Rozmawialiśmy też z zaprzyjaźnionymi fotografami, wykładowcami, edytorami, aby podali swoje typy – w wyniku tej współpracy powstało zestawienie dziesięciu największych pułapek fotografii cyfrowej.

1. Nieostre zdjęcia

Nieostrość na zdjęciu rozpatrywana jako fotograficzny błąd ma jednak znacznie bardziej jednoznaczny charakter i nie podlega dyskusjom o charakterze ideologicznym. Po prostu nasze zdjęcie jest nieostre, choć nie powinno takie być. Nieostrość obrazu fotograficznego oznacza, że w danym obszarze zdjęcia zamiast drobnych detali i ostrych krawędzi kontrastowych obiektów widoczne są większe lub mniejsze rozmycia. W bardziej skrajnych formach tego problemu pojedyncze punkty zamieniają się w plamki o miękkich krawędziach, czyli tzw. krążki rozproszenia.

Źródłem nieostrości pojawiającej się na zdjęciach może być zarówno nasz sprzęt, jak i my sami (oczywiście z przewagą po stronie czynnika ludzkiego). Zacznijmy od przyczyn najbardziej oczywistych i zarazem najczęstszych.

Korzystanie z obiektywów manualnych, pozbawionych napędu AF wiąże się z koniecznością samodzielnego ustawiania ostrości. Tutaj każdy błąd możne nas sporo kosztować, lecz z drugiej strony oko ludzkie wsparte odpowiednimi funkcjami w aparacie (np. możliwością powiększenia centralnej części kadru) pozwala wyostrzyć znacznie precyzyjniej, aniżeli przy użyciu mechanizmów automatycznych.

Większość z nas podczas wykonywania zdjęć korzysta z układu automatycznego ustawiania ostrości, czyli mechanizmu AF. Należy pamiętać, w jakich warunkach ten element aparatu funkcjonuje źle bądź nie działa wcale. Przede wszystkim autofocus do poprawnej pracy wymaga światła i przy scenach marnie oświetlonych (na poziomie słabego światła żarowego lub gorzej) może ostrzyć nieprawidłowo, a na pewno znacznie wolniej.

Ważny jest też punkt, na który chcemy wyostrzyć. Jeżeli pozwolimy aparatowi wybierać go samodzielnie, to prawie zawsze będzie to punkt najbliższy z będących w zasięgu. Nie zawsze może być to ten sam punkt, o który nam chodzi. I wreszcie element, na który ustawiamy ostrość powinien charakteryzować się obecnością na nim pewnych kontrastów, dzięki którym aparat będzie wiedział, że trafił z ostrością we wskazany punkt.

Niespełnienie któregoś z wymienionych powyżej warunków sprawi, że aparat może nie być w stanie ustabilizować się z ostrością w wybranym miejscu i zamiast tego będzie przemieszczał się z nią w przód i w tył, aż wreszcie wykona zdjęcie w dosyć przypadkowym momencie – z reguły nie tam, gdzie byśmy tego chcieli. Źródłem problemu możemy być również my. Przede wszystkim możemy wybrać zły punkt ustawiania ostrości, np. taki, który w momencie wykonywania zdjęcia wycelowany jest w odległe tło. Po drugie możemy próbować wyostrzyć na obszar, w którym towarzyszą sobie miejsca znajdujące się w skrajnie różnych odległościach – rzeczywisty rozmiar punktów AF w wielu aparatach (dotyczy to zwłaszcza amatorskich modeli lustrzanek) jest bowiem znacznie większy, aniżeli jest to pokazywane w wizjerze. W efekcie aparat może wybrać nie tę płaszczyznę ostrości, na której nam zależy.

Niektóre z czujników AF zastosowanych w aparacie mogą być bardziej czułe od pozostałych. W przypadku lustrzanki Canon EOS 50D wszystkie pola AF są krzyżowe, lecz pole centralne wyposażono w dodatkowy, podłużny czujnik, który uaktywnia się, jeżeli do korpusu podłączony jest obiektyw o jasności f/2.8 lub większej. Zwiększa on znacznie wydajność układu AF aparatu w centrum kadru. 
(Fot. Canon)

Częstym błędem jest też poruszenie aparatem pomiędzy ustawieniem ostrości, a faktycznym wyzwoleniem migawki, w efekcie czego interesujący nas obszar może znaleźć się poza płaszczyzną fokusowania. Jeżeli jednak jesteśmy pewni, że aparat wyostrzył dobrze (potwierdził ustawienie ostrości we wskazanym punkcie odpowiednim sygnałem), to przyczyna może leżeć w optyce. Obiektywy w aparatach różnią się pod względem reprodukcji drobnych szczegółów i rozdzielczości optycznej – czyli mówiąc nieco prościej pod względem ostrości rejestrowanych zdjęć. Spadki ostrości występują najczęściej na krawędziach kadru, ale w pewnych sytuacjach (niska jakość optyczna obiektywu lub bardzo silnie otwarta przysłona) mogą się pojawić w obszarze całej sceny. Takie zjawiska łatwo poznać po tym, że stopień nieostrości zmienia się wraz ze zmianą wartości przysłony – im bardziej otwarty obiektyw, tym mniej ostry obraz.

Również bardzo silne jej przymknięcie może spowodować pogorszenie jakości obrazu pod tym względem. W tym wypadku przyczyną jest zjawisko czysto fizyczne, a mianowicie dyfrakcja światła. W większości obiektywów przeznaczonych dla lustrzanek formatu APS-C i małoobrazkowych efekty dyfrakcyjne pojawiają się po przymknięciu przysłony do wartości f/16 lub bardziej. Ostatnią przyczyną silnego spadku ostrości fotografowanego obrazu (a dokładniej mówiąc jego silnego zmiękczenia) może być obecność na soczewce obiektywu skroplonej pary wodnej lub nawet tłustych plam (np. od palców).

Oczywiście jeżeli nie korzystamy z mechanizmów AF w naszym aparacie, to cała odpowiedzialność za uzyskanie ostrego obrazu spoczywa na naszych barkach. W tej kwestii nie ma już żadnych wątpliwości – ustawiamy ostrość prawidłowo albo nie.

[kn_advert]

2. Niezwracanie uwagi na balans bieli

Bardzo często przed wykonaniem właściwej fotografii interesującego nas tematu robimy zdjęcie (lub serię zdjęć) próbnych, mających na celu dokładne ustawienie ekspozycji i innych ważnych parametrów. Na podstawie tego, co widzimy na takich zdjęciach oraz analizując wykresy ich histogramów staramy się ocenić poprawność ustawień.

Źle ustawiony balans bieli w aparacie może wpłynąć na precyzję naszych obliczeń. Zdjęcie będzie się wydawało jaśniejsze lub ciemniejsze niż jest w rzeczywistości, a histogram może sygnalizować obecność przepaleń, których w przypadku dobrze ustawionego balansu bieli mogłoby wcale nie być. To zaś jest w stanie doprowadzić do sytuacji, że w najlepszym razie stracimy nieco czasu dochodząc do odkrycia, co robimy źle, a w najgorszym przegapimy tę jedną jedyną możliwość wykonania interesującej nas fotografii.

 

W zimie zdjęcia przedstawiające pejzaż w odcieniach barwy niebieskiej (częsty błąd układu balansowania bieli, który nie jest w stanie poprawnie zanalizować światła słonecznego odbijanego przez śnieg) wydaje się być znacznie ciemniejszy, niż w rzeczywistości. (Fot. Robert. S. Donovan)

Aparat wyświetlając podgląd wykonanego zdjęcia i generując na jego podstawie histogram bierze pod uwagę aktualne ustawienia balansu bieli. Błędnie ustawiony balans bieli prowadzi do zwiększenia lub zmniejszenia stopnia luminancji (jasności) pewnych barw, co z kolei owocuje przekłamaniami histogramu.

3. Stosowanie wyższej czułości ISO niż jest w danej sytuacji potrzebna

W dawnych czasach, gdy czułość była stałym atrybutem charakteryzującym dany rodzaj filmu, manipulowanie nią było możliwe w bardzo ograniczonym zakresie i tylko na etapie pracy w ciemni. Pojawienie się fotografii cyfrowej wywróciło ten porządek do góry nogami, a aparaty zaczęły być oceniane głównie pod kątem tego, jak radzą sobie w wysokich czułościach ISO – niekiedy nawet zbyt wysokich, niż wymaga tego sytuacja i zdrowy rozsądek.

 

Szumy – wróg fotografa cyfrowego korzystającego z wysokich czułości ISO.
(Fot. Frédéric Bisson)

Możliwość bezpiecznego stosowania wysokich czułości ISO jest niewątpliwie ważnym osiągnięciem nowoczesnej fotografii cyfrowej. Niezależnie jednak od tego, ile wynosi maksymalny zakres dostępnych wartości ISO w naszym aparacie, powinniśmy zawsze pamiętać, że z tego narzędzia nie należy korzystać bezmyślnie i niefrasobliwie.

Dawno minęły już czasy, kiedy zakres czułości matrycy kończący się na 3200 ISO uważano za duży. Obecnie standardem jest już 12800 ISO – oczywiście takie wartości nie zmieszczą się na żadnym pokrętle, dlatego też rozwiązań ergonomicznych takich, jak w aparacie Canon PowerShot G11 raczej nie zobaczymy.
(Fot. Canon)

Ustawienie zbyt wysokiej czułości ISO w aparacie owocuje całym szeregiem negatywnych zjawisk widocznych na zdjęciach i nie wszystkie możemy dostrzec natychmiast po ich wykonaniu. Niektóre wychodzą na jaw dopiero po obejrzeniu zdjęć na ekranie komputera, kiedy możemy w pełni przyjrzeć się czystości fotografowanego obrazu, jego tonalności i kolorystyce. Wtedy zaś najczęściej jest już po prostu za późno.

Dlaczego używamy wysokich czułości ISO? Ponieważ musimy fotografować przy słabym świetle z ręki, ponieważ chcemy mieć możliwość silnego przymknięcia przysłony, najczęściej jednak po prostu dlatego, że możemy. Nowoczesne aparaty bardzo często dobierają czułość ISO za nas (tryb Auto ISO) i choć jest to jedna z najlepszych funkcji, w jakie może zostać wyposażony nowoczesny aparat, to niestety bywa ona zrealizowana wręcz tragicznie.

Jeżeli więc czułość ISO ustawiana jest manualnie, to przyczyna problemów ze zbyt wysokimi wartościami tego parametru znajduje się mniej więcej dziesięć centymetrów za wizjerem aparatu. Często możemy nawet nie zorientować się, że ustawiliśmy wysokie ISO i wówczas popełniamy grzech zaniedbania i braku kontroli nad aparatem. Jeżeli natomiast decydujemy się na użycie automatycznej kontroli tego parametru ekspozycji, to naszym obowiązkiem jest dobrze poznać jego działanie i możliwości regulacji.

4. Ocenianie poprawności ekspozycji na podstawie podglądu zdjęcia na ekranie LCD aparatu

Ocena ekspozycji wykonanego zdjęcia na podstawie miniatury wyświetlanej na ekranie LCD aparatu to zły pomysł. Mimo to zdajemy sobie sprawę z tego, że błąd ten jest i będzie w przyszłości popełniany regularnie przez wielu fotografów. A nawet, że sami będziemy go popełniać. Cóż, ludzka natura jest ułomna – co nie znaczy, że nie należy i nie warto z tymi ułomnościami walczyć.

Kiedy odkryto, jak ważny w aparatach cyfrowych stał się wyświetlacz LCD, producenci zaczęli go powiększać. Jednak nawet ekran zajmujący całą tylną ściankę nie wyświetla zdjęć idealnie.
(Fot. Sony)

Ekran LCD aparatu jest niewątpliwie bardzo użytecznym urządzeniem. Od kiedy producenci cyfrówek dostrzegli w nim coś więcej, niż tylko narzędzie służące do wyświetlania menu oraz generowania podglądów o rozmiarach znaczków pocztowych, jakość generowanego przez nie obrazu bezustannie się poprawia. Są jednak kwestie, w których wyświetlacze LCD stosowane w aparatach są i raczej jeszcze długo będą odstawać od monitorów komputerowych.

Najważniejszymi z tych kwestii są kontrast, jasność i rozpiętość tonalna – a dokładniej rzecz biorąc wierność, z jaką reprodukowane są te trzy elementy obrazu. Miniatury zdjęć wyświetlane na ekranie LCD aparatu są często bardziej kontrastowe i praktycznie zawsze zbyt jasne w stosunku do ich rzeczywistego wyglądu, przez co precyzyjna ocena poprawności ekspozycji, a także skontrolowanie wykonanych zdjęć pod kątem występowania w nich przepaleń i niedoświetleń są w najlepszym przypadku utrudnione.

Ocena ekspozycji zdjęcia na podstawie tego, co pokazuje nam ekran LCD (zwłaszcza w plenerze przy padającym świetle słonecznym) jest karkołomnym zadaniem. Najlepiej tego nie robić.
(Fot. Don DeBold)

Dlaczego jednak producenci cyfrówek nie chcą lub też nie mogą wyposażać ich w wyświetlacze oferujące lepszą i wierniejszą reprodukcję obrazu? Częściowo przyczyną są z pewnością koszty takiego rozwiązania, jednak zasadniczy powód jest inny: wyświetlacz LCD aparatu powinien poprawnie funkcjonować przy zupełnie innych warunkach oświetleniowych, aniżeli te, w jakich obrabiamy zdjęcia. Jego zadaniem jest zachowanie czytelności nawet przy bezpośrednio padających nań promieniach słońca, a to jest osiągane właśnie poprzez zwiększanie jasności i kontrastu obrazu.

Ceną za takie parametry obrazu jest więc wierność wyświetlanych tonów – wystarczająca dla potrzeb większości amatorów-pstrykaczy, lecz absolutnie niedostateczna z perspektywy świadomego fotografa starającego się samodzielnie kontrolować ekspozycję zdjęć.

Strona 1

Strona 2

5. Umiejscawianie horyzontu

Pozorna linia oddzielająca Ziemię od nieba, zwana również horyzontem w naturalny sposób przyciąga uwagę. Niestety wielu z nas nie jest w stanie należycie wykorzystać drzemiącego w niej potencjału. Zamiast tego na skutek zwykłej ignorancji popełniamy często poważny błąd kompozycyjny, który mści się osłabiając siłę wyrazu zdjęcia.

Krzywy horyzont zlokalizowany bardzo blisko centralnej części kadru to prawdziwa zmora wielu zdjęć krajobrazowych. Oglądając takie dzieła można się wręcz zastanawiać, czy ich autorzy naprawdę nie widzą tego, że popełnili rażący błąd?
(Fot. Urko Dorronsoro)

Horyzont to nie tylko granica pomiędzy niebem a ziemią. To przede wszystkim poważny element kompozycji zdjęcia krajobrazowego, który często decyduje o tym, czy fotografia jest udana, czy też nie. Należy go traktować z taką samą uwagą, z jaką traktujemy ważne dla zdjęcia elementy w mocnych punktach kadru.

Niestety na wielu zdjęciach wykonywanych przez amatorów fotografowania pejzaży horyzont znajduje się krzywo i w najmniej interesującym (z punktu widzenia kompozycji) miejscu – w środku kadru. Pierwszy błąd stanowi dla oglądającego zdjęcie czytelny sygnał, że autor jest do tego stopnia niedbały, iż nie chciało mu się nawet porządnie wypoziomować aparatu. Natomiast drugi z wymienionych błędów sprowadza się do tego samego, co nadużywanie kompozycji centralnej w innych rodzajach fotografii. Może się to więc wydawać całkiem dobrym pomysłem, lecz tak naprawdę wcale nim nie jest.

W rzadkich sytuacjach horyzont zlokalizowany w połowie wysokości kadru może być usprawiedliwiony względami kompozycyjnymi. Zwykle jest tak w przypadku bardzo atrakcyjnych odbić i w celu podkreślenia efektu symetrii na linii niebo-ziemia.
(Fot. Moyan Brenn)

Jak już wspomnieliśmy, linię horyzontu należy na zdjęciu traktować jako normalny element kompozycyjny i stosownie do tego umiejscawiać ją w kadrze w odpowiednim dla nas miejscu oraz właściwie wypoziomować. Pamiętajmy, że zdjęcie, jakie wykonujemy różni się od naszego postrzegania miejsca, w którym aktualnie się znajdujemy. Przede wszystkim jest ono ograniczone liniami kadru, a więc przypomina ono obraz. Tylko my (i ci, którzy z nami tam wtedy byli) patrząc na niego zobaczymy oczyma wyobraźni miejsce, w którym je wykonaliśmy. Inni będą widzieć po prostu landszaft zamknięty w ramce.

Niezadbanie o opisywane elementy powoduje, że obraz wygląda na nieudany. I tak krzywa linia horyzontu jest, jak już wspomnieliśmy, ewidentną oznaką niedbalstwa fotografa. Pamiętajmy, że element ten (jeżeli występuje w kadrze) jest w zasadzie jedynym niezbitym dowodem świadczącym o tym, jak przebiega podział typu pion-poziom – drzewa i słupy telegraficzne mogą być wszak krzywe. Oglądający będzie się więc do niego odwoływał, choćby nieświadomie.

Z kolei ustawienie linii horyzontu w centrum kadru daje w efekcie nudną, centralną kompozycję. Pokazuje też, że autor nie wiedział tak naprawdę na pokazaniu czego zależy mu bardziej, gdy wykonywał zdjęcie – nieba czy ziemi. I często tak właśnie jest: fotografując zmuszeni jesteśmy do zachowania w kadrze skrawka tego, co widzimy i na podstawie tego skrawka tworzymy obraz. Obraz ten podlega natomiast wszystkim regułom fotografii, czyli powinien mieć temat i przemyślaną kompozycję. Do ważnych elementów owej kompozycji należą między innymi proporcje pomiędzy wielkością obszarów nieba i Ziemi, a w 95% przypadków równe podzielenie kadru pomiędzy te dwa elementy jest najgorszym z możliwych pomysłów.

W schemacie kompozycyjnym opartym na Złotym Podziale linia horyzontu może przebiegać stosunkowo blisko centrum kadru, niemniej jednak przesunięcie akcentu na górną lub dolną część kadru nadal jest widoczne. Schemat taki sprawdza się znakomicie w tematach, gdzie zarówno obszary Ziemi, jak i nieba wnoszą do zdjęcia wartość kompozycyjną i estetyczną.
(Fot. mike138)

6. Nie zachowanie odpowiedniej kontroli nad tłem

W zdjęciach portretowych fotografowana osoba tak naprawdę rzadko pojawia się pozbawiona jakiegokolwiek otoczenia. Nawet w fotografii czysto studyjnej neutralne czy też czarne tło jest tym, które fotograf wybiera jako pasujące do danej sesji. Czy więc można zrezygnować z kontroli nad nim w sytuacji, gdy nie możemy go swobodnie modyfikować? Oczywiście, że nie!

Uważamy, że wszystko zostało dopięte na ostatni guzik? Jeżeli tak, to lepiej sprawdźmy jeszcze tło – czy nie czai się tam na nas jakaś niespodzianka lub złośliwy mistrz drugiego planu.
(Fot. Adam Edmond)

Nie pasujące lub też odwracające uwagę od fotografowanej osoby tło to zmora bardzo wielu zdjęć portretowych i to zarówno tych pamiątkowych, pozowanych, aspirujących do miana artystycznych, jak i czysto spontanicznych. Negatywny wpływ tła potrafi się objawiać na wiele sposobów: może ono zupełnie nie pasować do klimatu sceny, mogą występować zupełnie niepożądane elementy lub panować w nim chaos.

Gdyby nie obniżona głębia ostrości na tym zdjęciu, to pień drzewa wyrastałby modelce wprost z głowy. Teraz jednak, nawet przy niewielkiej różnicy ostrości wyraźnie widać wieloplanową strukturę tej fotografii.
(Fot. Taras Kalapun)

Może wreszcie być ono zupełnie w porządku, lecz pewne zestawienie barwne, tonalne bądź kompozycyjne elementów na pierwszym planie i za nimi zepsuje cały nasz zamysł. Najważniejsza jest jednak świadomość, że wszystkich, ale to naprawdę wszystkich tych problemów można uniknąć, jeżeli się zareaguje odpowiednio wcześnie, ponieważ po wykonaniu zdjęcia jest już na to najczęściej za późno.

Brak kontroli nad tłem bywa przez fotografów tłumaczony na różne sposoby, zawsze jednak jest objawem poważnego zaniedbania z ich strony. I tak naprawdę trudno o jakiekolwiek inne rozsądne wyjaśnienie, bo to tylko na nas, trzymających aparat spoczywa obowiązek uważania na to, co dzieje się w kadrze. Ten, kto koncentruje się wyłącznie na modelu popełnia bardzo poważny błąd.

Oglądając kadrowaną scenę przez wizjer lub na wyświetlaczu LCD (tryb Live View) najczęściej obserwujemy ją przy maksymalnie otwartej przysłonie obiektywu, niezależnie od faktycznie ustawionej wartości otworu względnego. Może to doprowadzić do sytuacji, w której tło mające na podglądzie postać rozmytej wielobarwnej plamy, na zdjęciu okaże się pełne drobnych szczegółów – w tym takich, które zepsują nam kompozycję. To też jednak jest forma zaniedbania i tak należy ją traktować.

[kn_advert]

7. Fotografowanie z daleka

Robert Capa, legenda fotografii reportażowej znany jest m.in. z powiedzenia "Jeśli twoje zdjęcie nie jest wystarczająco dobre, znaczy to tylko, że nie podszedłeś wystarczająco blisko". I ten cytat w zasadzie mógłby wystarczyć. O co chodzi z tym ograniczaniem dystansu i dlaczego jest to takie ważne? 

Fotografowanie z dużej odległości może zaowocować zdjęciami zupełnie poprawnymi technicznie, jednak dosyć monotonnymi. Specyfika przede wszytskim fotografii reportażowej i ulicznej wymaga od nas jak największego zbliżenia się do fotografowanych sytuacji i osób. (FotAntonio Olmos)

Głównie fotografowie uliczni i reportażowi znajdują się w niezbyt komfortowej sytuacji. Z jednej strony uwieczniają na zdjęciach wydarzenia, których nie są i nie powinni być częścią (stara naukowa teza o tym, że badając zmieniamy badany obiekt, jest bardzo ważna również w wypadku fotografii – a wpływanie na obserwowane wydarzenia jest dla fotoreportera jednym z najcięższych grzechów), a z drugiej strony muszą mieć świadomość, że nie da się zrobić dobrego zdjęcia bez solidnego wniknięcia w obserwowaną rzeczywistość.

Fotografowanie ludzkiej rzeczywistości z daleka nie ma sensu. Z takim podejściem wiąże się szereg niedogodności, które mają poważny wpływ na wygląd naszych zdjęć. Przede wszystkim zmuszeni jesteśmy do korzystania wyłącznie z obiektywów długoogniskowych. Tracimy więc automatycznie możliwość tworzenia obrazów o tej charakterystycznej dynamice, jaką mogą zapewnić wyłącznie szkła szerokokątne. Ponadto sposób, w jaki rejestruje się rzeczywistość przy użyciu optyki długoogniskowej również działa na naszą niekorzyść: kolejne plany zdjęcia wydają się od siebie w znacznym stopniu odseparowane, co wprawdzie doskonale prezentuje się w przypadku klasycznej fotografii portretowej, ale w przypadku fotografii ulicznej zupełnie się nie sprawdza.

Do tego dochodzi kwestia perspektywy, której zmiana w przypadku fotografowania z bliska jest bajecznie prosta (wystarczy kilka kroków). Niestety podczas wykonywania zdjęć z oddali nie jest to już takie banalne – musimy się przemieszczać w znacznym stopniu jeżeli zależy nam na tym, aby kolejne kadry różniły się od siebie. Na to zaś najczęściej nie ma już czasu.

I wreszcie pozostaje kwestia czysto sprzętowa: fotografując optyką z zakresu 35-50 mm w przeliczeniu na pole widzenia aparatu małoobrazkowego możemy bez większych trudności ograniczyć gabaryty naszego sprzętu do rozmiarów, które w przypadku szkieł długoogniskowych pozostaną jedynie w sferze marzeń. A więc fotografując z bliska paradoksalnie będziemy mniej rzucać się w oczy, niż wykonując zdjęcia z większego dystansu. 

Mając dużo sprzętu o sporych gabarytach jesteś nie tylko bardziej widoczny na ulicy, ale też masz mniejszą mobilność i ograniczone możliwości ruchowe. Dlaczego? Wyobraź sobie, że wykonujesz gwałtowny obrót z aparatem wyposażonym w ważący ponad kilogram obiektyw telezoom 70-200mm f/2.8 i zderzasz się z latarnią albo przechodniem… Czasem lepiej chyba jednak pozostawić taką długą armatę w domu. (Fot. Mike Baird)

Dużą rolę z pewnością odgrywa tutaj również lęk i nieśmiałość. Nie chcemy się zbliżać do fotografowanych osób (których przecież nie znamy) ze strachu przed ich reakcją. Tymczasem fotografia uliczna i reportażowa to nie fotografowanie dzikiego ptactwa na mokradłach, ani jeleni na rykowisku – spłoszony obiekt nie ucieknie na sam widok aparatu, o ile oczywiście nie zachowamy się podejrzanie. Każdy człowiek może inaczej zareagować na fakt, że jest fotografowany, jednak nasze (fotografów) oczekiwania względem tej reakcji bardzo często są mocno wyolbrzymione.

Duże i urozmaicone wyposażenie to nie tylko spore możliwości, ale też niemały ciężar do dźwigania. Jak sądzisz, na jak długo wystarczy Ci sił, jeżeli będziesz obwieszony aparatami niczym choinka? (Fot. Garry Knight)

Najważniejsza jest w tym względzie blokada tkwiąca w nas samych – ta, która paraliżuje nas i uniemożliwia sięgnięcie po aparat w obliczu innej osoby, zwłaszcza gdy nasz model nieoczekiwanie spojrzy w naszą stronę. Fotografia uliczna i reportażowa to nie jest zajęcie dla nieśmiałych – a ściślej mówiąc jest doskonałym zajęciem dla nieśmiałych, którzy pragną się wyzbyć nieśmiałości. Dobry fotoreporter nie musi lubić ludzi, żeby robić doskonałe zdjęcia, lecz nie wolno mu się ich bać.

Fotografia przyrodnicza czy (w tym konkretnym wypadku) sportowa wymaga użycia obiektywu o długiej ogniskowej, ale reportażowa już niekoniecznie. Przy okazji powyższe zdjęcie to również ilustracja tego, w jaki sposób długie ogniskowe separują fotografowany obiekt od jego tła – jego twórca do wykonania tego "portretu przygodnego fotografa" użył lustrzanki małoobrazkowej z obiektywem o ogniskowej 600 mm stojącej na statywie. Można tylko zgadywać, jak daleko stał on od swojej "modelki", lecz z pewnością nie była to odległość mała. (Fot. Mike Baird)

Druga przyczyna to wspomniane już przed chwilą mylenie fotografii ulicznej i reportażowej z przyrodniczą. Zresztą wierzcie mi, że gdyby fotografowie przyrody mogli się zbliżyć ze swoim aparatem do dzikich zwierząt na odległość umożliwiającą wykonanie udanego zdjęcia obiektywem 50 mm, to z pewnością by to zrobili. Lecz nie mogą i dlatego właśnie przesiadują zamaskowani w ziemiankach wyposażeni w optykę długoogniskową. My natomiast, pragnąc uwiecznić życie wielkiego miasta lub intrygujące wydarzenie nie jesteśmy już tak ograniczeni. Jeżeli tylko mamy możliwość znaleźć się w centrum wydarzeń, to powinniśmy z tej okazji skorzystać.

I wreszcie pojawić się może wątpliwość, czy aby zniekształcenia obrazu spowodowane używaniem optyki krótkoogniskowej nie wpłyną negatywnie na zdjęcie. Jest to obawa zupełnie nieuzasadniona i to z wielu powodów. Po pierwsze rzeczywistość widziana przez szkło szerokokątne jest bardzo dynamiczna i intrygująca. Po drugie, o zniekształceniach tego rodzaju można mówić dopiero o ogniskowych rzędu 30 mm i mniej, a do użycia takowych trzeba zbliżyć się już naprawdę blisko. Po trzecie wreszcie – kto powiedział, że użycie optyki długoogniskowej nie wiąże się z wystąpieniem zniekształceń i to jeszcze mniej korzystnych z perspektywy uprawianego przez nas gatunku fotografii? Takie zjawiska jak spłaszczenie się perspektywy czy zwiększony stopień odseparowania od siebie planów bliższych i dalszych w przypadku zdjęć reporterskich wyglądają jeszcze gorzej, niż fantazyjnie wygięty człowiek na pierwszym planie i należy o tym pamiętać.

Wykonywanie fotografii na ulicy wymaga bliskości i kontaktu z fotografowanymi osobami. Uzyskanie dobrych zdjęć wiąże się z wejściem w tłum i tylko okazjonalnym stawaniem z boku. (Fot. zoetnet)

8. Zbliżenie aparatu do fotografowanego obiektu poniżej granicy minimalnej odległości ostrzenia

Próba wykonania zdjęcia czegoś, co znajduje się bliżej, niż wynosi minimalna odległość ostrzenia skazana jest na niepowodzenie i to zarówno przy ostrzeniu manualnym, jak i automatycznym. Jest to cecha związana z konstrukcją mechaniczną obiektywu, a konkretnie z zakresem ruchów możliwych do wykonania przez grupę soczewek odpowiedzialnych za ustawianie ostrości. Minimalną odległość ostrzenia mają wszystkie typu obiektywów – montowane w aparatach kompaktowych, obiektywy lustrzanek, modele krótko- i długoogniskowe, obiektywy makro i szkła do astrofotografii.

Naczelna zasada głosi, że im dłuższa jest ogniskowa, tym większa jest minimalna odległość ostrzenia. Nie oznacza to jednak, że skala odwzorowania obiektywu typu zoom przy dłuższej ogniskowej będzie automatycznie mniejsza niż przy krótszej. Często jest dokładnie na odwrót! 

Na wielu modelach obiektywów producenci nanoszą informacje dotyczące minimalnej odległości ostrzenia – zwłaszcza jeśli te nie mają skali naniesionej na pierścień ostrości. W przypadku obiektywu stałoogniskowego Canon EF 50mm f/1.8 odległość ta wynosi 45 cm, co można odczytać z nadruku po prawej stronie tubusa. (Fot. Canon)

Nawet znając nasz obiektyw w zapale fotografowania możemy łatwo przekroczyć omawianą granicę w trakcie prób uzyskania większej skali odwzorowania. Z tego powodu wielu makrofotografów ustawia ostrość nieco inaczej niż podczas wykonywania normalnych zdjęć: ustawia ją na minimalną dostępną odległość, a następnie tak wyregulowany aparat przesuwa do przodu i do tyłu (najczęściej przy użyciu specjalnej szyny na statywie) tak długo, aż obraz oglądany w wizjerze bądź na wyświetlaczu LCD będzie ostry.

 

9. Zaniechanie obróbki zdjęć w ogóle (z dowolnych przyczyn)

"Jestem fotografem, nie używam Photoshopa" – znacie to? A może słyszeliście kiedyś "moje zdjęcie broni się samo, bez jego poprawiania", albo "nie będę oszukiwał oglądających", ewentualnie "nie chce mi się w tym grzebać, wolę fotografować"? Być może też sami głosiliście kiedyś tego typu hasła. Jeśli tak, to mamy dla Was dobrą i złą wiadomość. Zła: kompletnie się mylicie i to w wielu aspektach. Dobra: nie jesteście jedyni, a punkt widzenia zawsze można zmienić. Przeczytajcie zresztą dlaczego.

Wielu fotografów, z najrozmaitszych powodów całkowicie ignoruje lub świadomie odrzuca jakąkolwiek cyfrową korektę wykonywanych przez siebie zdjęć. Argumentowane bywa to różnie – od niechęci i braku czasu, po względy ideologiczne, takie jak czystość czy prawdziwość fotografii oraz dążenie do tego, by była niezmanipulowana (cokolwiek by to wszystko nie znaczyło).

W rezultacie publikowane w Internecie i pokazywane przez nas znajomym zdjęcia często obarczone są licznymi, choć prostymi i łatwymi do skorygowania usterkami. Fotografie takie aż proszą się o lepsze wykadrowanie, wyprostowanie, często delikatną korektę barwną czy tonalną. Jeżeli to dostaną, to oglądający uznają je za udane. Jeśli nie, to ich wartość potencjalna zostanie zaprzepaszczona.

Zdjęcie zapisane przez aparat bardzo rzadko jest dziełem skończonym, niezależnie od tego, czego życzyliby sobie zwolennicy "czystej fotografii". Można je porównać do półproduktu, jakim w fotografii tradycyjnej jest klisza. Dobry fotograf jest w stanie wykonać zdjęcie wymagające minimalnej pracy w ciemni, lecz w przypadku większości zdjęć konieczna jest pewna praca wykonywana przez laboranta, zanim zdjęcie będzie naprawdę gotowe.

Wysiłki fotografów wspominających czasy fotografii analogowej i jej rzekomą "czystość" są w większości przypadków mrzonką. Gdy wykonywali oni zdjęcie na kliszy i oddawali je do wywołania, a potem odbierali gotowe odbitki, to nie wiedzieli tak naprawdę, co z negatywem robił pracownik labu. A mógł zrobić bardzo wiele, o czym dobrze wiedzieli ci, którzy sami lubili spędzać czas w ciemni. W rzeczywistości istnieje naprawdę niewiele technik obróbki cyfrowej, które by nie miały swojego dokładnego odpowiednika w technikach tradycyjnych.

Zasadnicza różnica polega na czymś innym: gdy po wykonaniu zdjęcia cyfrowego efektem jest plik graficzny w formacie JPEG, to pojawia się pokusa potraktowania go jak skończonej fotografii. Jest to jednak niczym zamieszkanie w nieotynkowanym domu bez poręczy na balkonach, pomalowanych ścian i innych elementów, które wprawdzie nie są absolutnie niezbędne do zamieszkania, lecz bez nich dom będzie wydawał się niekompletny.

 

10. Publikacja zbyt dużej liczby zdjęć w ramach jednej serii

Publikowanie w Internecie wszystkiego "jak leci" nie jest zbyt dobrym pomysłem. Konieczna jest selekcja mająca na celu ograniczenie liczby wrzucanych do galerii internetowej zdjęć w taki sposób, aby pokazany zestaw stanowił dobre, reprezentacyjne minimum. Ile jednak powinno liczyć sobie takie minimum? Odpowiedź na to pytanie nie jest już aż tak prosta.

Ile podobnych do siebie zdjęć z jednej sesji portretowej jest w stanie opublikować na swojej stronie fotograf? Dużo. Niekiedy o wiele za dużo. (Fot. Kelcey Kinjo)

Jednym z najtrudniejszych wyzwań związanych z publikacją nie pojedynczych zdjęć, lecz całej ich serii (np. sprawozdań z rozmaitych wydarzeń, czy też interesującego materiału z dłuższej sesji) jest określenie liczby zdjęć, która powinna się znaleźć w naszej galerii internetowej. Nawet krótka obserwacja zbiorów różnych fotografów publikowanych na łamach najrozmaitszych serwisów WWW pozwala dojść do wniosku, że wielu z nas publikuje zdecydowanie za dużo zdjęć. Sprzyja temu niewątpliwie łatwość robienia fotografii jak i przeświadczenie, że pojemność Internetu jest nieograniczona. I mimo iż w stwierdzeniu tym nie ma wiele przesady, to problem tak naprawdę leży gdzie indziej.

Choć pojemność przeciętnej galerii internetowej trudno jest przekroczyć (zwłaszcza gdy prawidłowo obrabiamy, skalujemy i zapisujemy nasze zdjęcia i nie wysyłamy do Sieci kilkumegabajtowych potworków), to nie możliwości maszyny są tutaj kłopotem. Ogranicza nas – i to w znacznie większym stopniu zdolność oglądających nasze zbiory do utrzymania koncentracji. To właśnie ona, a także czas jaki przeciętny internauta jest gotów przeznaczyć na jeden oglądany zbiór fotografii sprawiają, że dobierając zdjęcia z wydarzenia lub sesji na potrzeby publikacji zmuszeni jesteśmy mocno się ograniczać. Inaczej mało kto je obejrzy.

Współczesny człowiek żyje w ciągłym pośpiechu i zmuszony jest przyswajać bez przerwy ogromne ilości informacji. Przeciętny miłośnik fotografii odwiedza w Internecie regularnie najrozmaitsze strony i galerie, na których może podziwiać zdjęcia, a ponieważ nie zwiększa mu to w żaden sposób czasu, jaki może poświęcić na uprawianie swojego hobby, toteż wszystko to odbywa się za cenę coraz szybszego oglądania kolejnych zdjęć.

Wielu z nas jest w stanie zaobserwować pewne objawy tego zjawiska również u siebie. Reagujemy niezbyt pozytywnie na galerie zawierające dziesiątki lub setki podobnych do siebie zdjęć. Oglądamy kilka pierwszych lub losowo wybranych kadrów, a nawet rezygnujemy z wchodzenia gdziekolwiek dalej poza widok siatki miniatur, gdy tylko widzimy, że cała galeria składa się z kilkuset fotografii. Jest to naturalna reakcja obronna umysłu na przeciążenie informacją.

Coraz częściej też po prostu szkoda nam tracić czasu na takie ilości zdjęć – nawet jeśli są one dobre. Mało jest zaś na tyle wybitnych, aby przykuwały nasz wzrok na długo. Zresztą nawet jeśli takie właśnie są, to oglądając bardzo rozbudowaną serię w pośpiechu chcąc obejrzeć je wszystkie nie zatrzymujemy się na żadnym z nich przez zbyt długi czas. Powolną i dokładną konsumpcję zastępuje nerwowe łykanie.

Aby ukazać klimat koncertu rockowego wystarczy nawet jedno dobrze wykonane zdjęcie. Cała ich seria nie wniesie wiele do materiału – zapewni jedynie fotografującemu szersze możliwości wyboru. Nie znaczy to jednak jeszcze, że wszystkie te zdjęcia powinny doczekać się publikacji w jednym miejscu. No chyba, że galeria jest jednocześnie wizytówką kapeli. (Fot. zaps06)

Na zakończenie 

Przypominamy, że to tylko wierzchołek góry lodowej - w naszym e-kursie stworzyliśmy listę aż 99 fotobyków. Pierwszym krokiem na drodze do uniknięcia pułapki to wiedzieć, że ona istnieje. My jednak idziemy dalej: nie tylko przestrzegamy Cię przed fotograficznymi manowcami, ale też uczymy, jak rozpoznawać problemy - w trakcie sesji i na gotowym zdjęciu. Pokazujemy, na czym polega błąd, w jaki sposób się objawia, jak go uniknąć, oraz – jeśli to tylko możliwe – w jaki sposób uratować cenne i często niepowtarzalne zdjęcie, jeśli nieopatrznie wpadliśmy w pułapkę.

 



www.swiatobrazu.pl