19 kwietnia 2006, 17:30
Autor: Agnieszka Kłos
czytano: 7117 razy

Ja tu tylko posprzątałem - rozmowa z Andrzejem Słodkowskim, Dyrektorem Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu

Ja tu tylko posprzątałem - rozmowa z Andrzejem Słodkowskim, Dyrektorem Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu

O najnowszym filmie Andrzeja Żuławskiego, nowoczesnym muzeum kinematografii, gustach Hollywood i Stevenie Spielbergu opowiada Andrzej Słodkowski.

Agnieszka Kłos: Przyszedł Pan do Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu, legendarnego miejsca, żeby objąć w nim stanowisko dyrektora i co?

- W pierwszym momencie się załamałem. Nie spodziewałem się, że może tu być aż tak źle.

To znaczy?

- Najbardziej zdumiało mnie to, że nikt nie myśli o tym, żeby tu robić filmy. Struktura organizacyjna tego miejsca była delikatnie mówiąc zadziwiająca. Były etaty, które wynikały z zasiedzenia ludzi, z przyzwyczajenia, że pracują tu od stu lat, i wszyscy ich znają. Nic nie robili, ale trzeba im było płacić wysokie pensje. To mnie załamywało. Kilkanaście osób straciło pracę. Na przykład portierzy, którzy udawali, że coś robili. Na ich miejsce zatrudniłem jedną profesjonalną firmę ochroniarską, która kosztuje wielokrotnie mniej.

Ja tu tylko posprzątałem – rozmowa z Andrzejem Słodkowskim, Dyrektorem Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu

Dostał Pan jednak dotację od byłego ministra kultury, Waldemara Dąbrowskiego.

- Na produkcję teledysków piosenek studenckich i aktorskich w ramach programu "Media z kulturą". Żeby jednak ją dostać musiałem wykazać wkład własnych środków w wysokości 20 – 25 procent kwoty, o którą się ubiegałem. Ograniczenia kosztów, które zarządziłem w pierwszym półroczu pracy bardzo wszystkich zdziwiło. Wyczuwałem opór materii, bo zawsze było inaczej, a tu nagle przyszedł ktoś nowy i rządzi.

I tylko Pan zwalniał?

- Na szczęście nie. Stworzyłem od zera cały dział marketingu. Podstawą stały się także umowy o dzieło, na które zatrudniłem potrzebnych mi fachowców. Tak zresztą działa znana spółka ATM we Wrocławiu, który produkuje najwięcej programów reality i telewizyjnych seriali. . Za drugą część ministerialnej dotacji kupiłem nowoczesny sprzęt.

ATM to Pana konkurencja?

- Nie sądzę. Chcę z nimi współpracować. Dali wszystkim przykład myślenia o mediach w taki sposób, jakiego nie znaliśmy przedtem. Proszę zauważyć, ATM to nowa dynamika, a Wytwórnia to kilkudziesięcioletnia kinematograficzna tradycja. Znalezienie punktów wspólnych może być może być bardzo interesujące i to nie tylko na lokalną skalę. Nie będę się ścigał w produkcjach z ATMem, znacznie lepiej coś współtworzyć. Wytwórnia ma głównie produkować filmy do kina.

Ja tu tylko posprzątałem – rozmowa z Andrzejem Słodkowskim, Dyrektorem Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu

Wygląda na to, że próbuje Pan zarządzać Wytwórnią jak nowoczesną firmą.

- Wzoruję się na innych przedsiębiorstwach o podobnej strukturze, na przykład na Babelsbergu, który posiada studia i niezależne podmioty wokół. W Wytwórni jest już podobnie. Mamy studia i firmy Stasiny, Góreckiego, Lambrosa, Wacka czy cateringowe. One wynajmują tu pomieszczenia i tworzą jedno spójne środowisko. Wykorzystałem też moje północnoamerykańskie doświadczenie w zarządzaniu prywatnymi mediami. Na tym etapie nie ma już powrotu do państwowego molocha i wielkich kosztów utrzymania go przez cały rok. Tym bardziej, że nie produkujemy tu filmów codziennie.

A co się tu dzieje?

- Ostatnio kilkadziesiąt osób kręciło videoklipy do piosenki literackiej. Mamy tu nowoczesne pomieszczenia dźwiękowe, które chcemy wykorzystać. Wie pani, co było tu przedtem? Prywatne gabinety lekarskie. Trudno w to uwierzyć, ale tu w głównym holu siedzieli chorzy, a w salkach czekali na nich lekarze, różni specjaliści. W legendarnej Wytwórni siedzieli po 16.00 chorzy i czekali na swoją kolej. To było zupełnie niepoważne jak na to miejsce i przygnębiało wszystkich. Zacząłem się nad tym zastanawiać. Bo kim my w końcu mamy być, Wytwórnią czy metrażem do wynajęcia? Dlatego wymówiłem lekarzom i zlikwidowałem także parking płatny, który znajdował się na dziedzińcu zabytkowego Pawilonu Czterech Kopuł.

Dla ludzi to musiała być rewolucja.

- Ja się cieszyłem tym, że nareszcie zaczęli do mnie przychodzić twórcy i fachowcy związani z filmem. Nie księgowe czy portierzy, ale prawdziwi filmowcy z zapałem i pomysłami. Pojawiła się grupa ludzi z pozytywną energią, a stara się przełamała. Część ludzi odeszła, pozostali wrócili do mnie z nowymi pomysłami.

Ja tu tylko posprzątałem – rozmowa z Andrzejem Słodkowskim, Dyrektorem Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu

Co teraz?

- Największe długi w ciepłownictwie zostały spłacone. Udało nam się to dopiero w grudniu zeszłego roku. Powierzchnia do ogrzania zimą to 2 hektary pod dachem, dlatego grzejemy tylko w niewielkiej części Wytwórni.

W Pana gabinecie jest raczej zimno.

- Bo tu nie dogrzewamy. Ciepło musi być tam, gdzie jest potrzebne, czyli na przykład w sali wystawowej, w której obecnie pokazujemy świat dinozaurów. Ja lubię chłodne pomieszczenia i jestem już do nich tak przyzwyczajony, że kiedy pojechałem na festiwal filmowy do Berlina, to się przeziębiłem. Sale były tam przegrzane i nie wietrzone.

W tak chłodnych salach można pracować?

- Miałem dylemat, robić filmy czy grzać pustostany za prawie milion rocznie. Wybór był prosty. Dogrzewam tylko miejsca dla publiczności. Wytwórnia robi się modna. Zgłaszają się do mnie organizatorzy imprez, którzy robią tu przeglądy piosenek, teatr, ostatnio Sylwester. Wystawa dinozaurów to również przedsięwzięcie z zewnątrz. W marcu zostanie tu zorganizowany przegląd szant. To także dodatkowe wpływy finansowe.

Czy Wytwórnia może konkurować na rynku filmowym z producentami warszawskimi?

- Warszawa to lider, bo ma wszystko na miejscu. Wytwórnia nie żyła przez ostatnie lata i przestała odgrywać rolę w świadomości twórców. Wciąż zastanawiam się jak mam przyciągnąć reżyserów do Wrocławia. Jeśli już komuś proponuję Wytwórnię, to odpowiada, że to daleko. Producentom i reżyserom bliżej jest do nas z Berlina niż ze stolicy.

Czym Pan ich wabi?

- Mówię, że całą produkcję i postprodukcję mają na jednej przestrzeni. Atutem jest moja niezależna, medadżerska pozycja. Wytwórnia może być także pełnowartościowym koproducentem. Mam przecież trzy profesjonalne studia, kamery i sprzęt do realizacji filmów. Poza tym tłumaczę ludziom, że Dolny Śląsk ma coś innego niż Mazowsze. Sam Wrocław może zagrać miasto niemieckie, duńskie i fantazy. Mamy tu góry, wzniesienia, rzeki, jeziora, zamki i pałace. Trzeci argument to struktura kosztów, łącznie z tymi związanymi z noclegami. Na wrocławskim tle Warszawa powariowała. Wszystko zostało tam przewartościowane i niesamowicie podrożało.

Ja tu tylko posprzątałem – rozmowa z Andrzejem Słodkowskim, Dyrektorem Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu

Na który argument udało się Panu zwabić Andrzeja Żuławskiego?

- Na czwarty, ten sentymentalny. Andrzej pracował tutaj nad wieloma swoimi filmami. Rzeczywiście jesienią zaczniemy kręcić film Żuławskiego, na który zdobyliśmy 1,5 mln zł z Agencji Produkcji Filmowej. Podpisaliśmy umowę i czekamy na środki. To będzie opowieść autobiograficzna o przemijaniu, miłości i powrocie do Polski. W "Gospodyni", bo tak będzie się nazywał ten film, główną rolę zagra prawdopodobnie jeden z aktorów krakowskich. Podobno wyposażył Pan Wytwórnię w nowoczesny sprzęt. Ma Pan kamery HD Cine Alta. - Tylko jedną, ale za to najnowszą 900-tkę. Mój poprzednik mylił się w kilku tematach. Twierdził na przykład, że takiemu przedsiębiorstwu jak Wytwórnia Filmów Fabularnych nie przysługują dotacje od państwa. Mamy do nich prawo i należało się o nie starać w ramach istniejących procedur w Ministerstwie Kultury. Zrobiliśmy to w zeszłym roku. Otrzymaliśmy pieniądze na dwa programy operacyjne; realizację teledysków do piosenek studenckich i aktorskich oraz skompletowanie sprzętu HD. Dzięki pracy nad teledyskami powstała nowa energia w historycznych halach Wytwórni. Korytarze ożyły i zaroiło się na nich od twórców. Powstały na miejscu zespoły, które przypomniały dawne, dobre czasy. Debiutanci pracowali razem z emerytowanymi, doświadczonymi twórcami. Ściągnęliśmy fachowców z Katowic, Krakowa i Łodzi. Wiemy już, na kogo możemy liczyć podczas kolejnych realizacji. Nowoczesny sprzęt był bardzo potrzebny Wytwórni. Zastałem tu techniczny skansen, a teraz każdy twórca może w Wytwórni zrealizować swój film od początku do końca. Nie może go tylko "przepisać" na negatyw. Ten ostatni etap realizuje się w siostrzanej Wytwórni WFDiF w Warszawie lub zleca w Berlinie czy Monachium.

Czym legenda Wytwórni Filmów działa na młodych twórców? Kto dziś jeszcze o niej pamięta?

- Wielu Wrocławian mówi o tym miejscu "nasza Wytwórnia" i to jest wzruszające. To miejsce ma przeszło 50 lat tradycji. Co czwarty film w powojennej Polsce był kręcony właśnie tu. Od słynnego "Noża w wodzie" do etiud Lenartowicza. Od popularnych po dziś dzień "Samych swoich" do "Pamiętnika znalezionego w Saragossie". To niestety czasy odległe, bo Wytwórnia była miejscem, do którego przyjeżdżał po prostu reżyser, żeby robić swój film. I faktycznie była to fabryka jego snów. Mógł w nim zrealizować każdy film. Było miejsce, ludzie, środki i zapał pionierów.

Co pozostało?

- Miejsce i ponadczasowy entuzjazm ludzi. W moim przekonaniu WWF powinna stać się również producentem własnych filmów, ale to moja wizja autorska. Chcę być dyrektorem Wytwórni, która daje możliwości, pomaga w zdobyciu środków na film, bywa współproducentem. Jak w przypadku nowego filmu Żuławskiego. Podam przykład mojego myślenia. Jeśli Wytwórnia Warszawska otwarła się na fabułę, to my powinniśmy realizować tu także filmy dokumentalne i animacyjne z wykorzystaniem najnowszych technik.

Ja tu tylko posprzątałem – rozmowa z Andrzejem Słodkowskim, Dyrektorem Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu

Czy to plany na przyszłość?

- Właściwie część planów, które zaczynają się realizować. Podpisałem umowę z Kanałem Discovery na realizację filmu dokumentalnego, pt. "Początek rewolucji" o przemianach systemu w bloku wschodnim. W tej części Europy dokonał się ogromny skok cywilizacyjny, który nie zawsze bywa zauważony przez mieszkających tutaj ludzi. Szefowa kanału powiedziała mi coś, co zapamiętałem i wykorzystam w rozmowach z kolejnymi klientami. – Nie musi być tanio, byle było więcej. Więcej detali, atrakcji, scenek fabularyzowanych. Dysydentom stacji zależy na jakości pracy, ale i tym "czymś", specjalnym, wyłącznie dla nich. Film zostanie zrealizowany we Wrocławiu, Czechach, na Węgrzech, w krajach nadbałtyckich i wszędzie tam, gdzie widoczne są te zmiany. Jestem przekonany, że tym projektem pokażę nową drogę dotarcia do amerykańskich dystrybutorów. Chcę otworzyć oczy polskim twórcom i powiedzieć, a czemu nie? Nie jesteśmy gorsi i naszą produkcję będzie oglądać milionowa, międzynarodowa widownia. Za zarobione pieniądze wyremontuję część Wytwórni.

Mówi się o Panu "pozytywnie zakręcony człowiek". Niektórzy uważają, że ma Pan szczególnie dużo sympatii dla offowców.

- Nie zamykam drogi do żadnego projektu. Kiedy zostałem dyrektorem Wytwórni przyszli do mnie młodzi ludzie ze Stowarzyszenia Filmowego Wrofilm, którzy poprosili mnie o pomoc. Dałem im biuro, kamerę i warunki do pracy. Pożyczam sprzęt, bo wiem, że w ten sposób mogę pomóc polskiej kinematografii. Kino offowe to dziś nasza potęga. Podobnie animacja, o której coraz częściej myślę. Nie jestem typowym polskim dyrektorem. Mało siedzę za biurkiem, dlatego z każdej podróży przywożę projekt, pomysł, inspirację albo ciekawego człowieka.

Ja tu tylko posprzątałem – rozmowa z Andrzejem Słodkowskim, Dyrektorem Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu

Kogo ostatnio?

- Kilka międzynarodowych ekip, które chcę połączyć realizacją filmu animowanego. Myślę o dużym, prekursorskim przedsięwzięciu fabularnym, które zaprezentowałoby jakość i możliwości światowej animacji 3D. Wiadomo, dla mnie najważniejsze jest robienie filmów, ale takich, które zainteresują widzów na wszystkich kontynentach.

Podobno nie wypożycza już Pan filmowych kostiumów.

- Zgadza się, bo to zabytki, których żal oddawać w przypadkowe ręce. Kostiumy filmowe dużo przeszły i sporo wycierpiały. Wracały do Wytwórni splamione, zniszczone, poszarpane. Nie zasłużyły sobie na taki los, bo grały w najgłośniejszych polskich filmach. Zrobię dla nich specjalne muzeum kinematografii i mediów. Mamy sprzęt, kostiumy i mnóstwo historii do przekazania. To będzie prawdziwa atrakcja turystyczna.

To prawda, że kamery z lat 60. i 70. działają nadal bez zarzutu?

- Trudno w to uwierzyć, a jednak to prawda. Najstarsze z nich pracowały ostatnio przy realizacji dokumentu "Początek rewolucji". Zależało mi na obrazie jak z tamtych lat, więc sprzęt bardzo się nam przydał. To ten smak, który lubią nie tylko Amerykanie.

Ja tu tylko posprzątałem – rozmowa z Andrzejem Słodkowskim, Dyrektorem Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu

Nad czym teraz pracuje Wytwórnia?

- Przymierzamy się do zrobienia filmu kostiumowego o awanturniku polskim Marcelim Beniowskim, który został w czasie swoich podróży królem Madagaskaru. Szukam scenariuszy, które mogą dotrzeć do publiczności na całym świecie. Ten o Beniowskim przyniósł mi na Festiwalu w Gdyni Arkadiusz Wojnarowski, młody autor, który mieszka pod Wrocławiem. Poza tym myślimy nad rozpoczęciem współpracy z innymi wytwórniami filmów. Warszawa ma dobrze działające laboratorium, archiwa i laserową naświetlarkę. Łódź ma najlepsze kostiumy i rekwizyty, a ja mam cyfrowy sprzęt nowej generacji. Gdyby to logistycznie połączyć, można by stworzyć potęgę filmową.

Do Wrocławia wkrótce przyjedzie festiwal filmowy Romana Gutka. To chyba dobry moment, żeby rozpocząć współpracę?

- Jesteśmy już po pierwszych rozmowach z Romanem Gutkiem, który odwiedził nas ze swoim zespołem. Jego przyjazd do Wrocławia wywołał wielkie zainteresowanie środowiska i kinomanów. Festiwal będzie wielkim świętem i dobrą okazją do zorganizowania paneli dyskusyjnych na temat roli dokumentu w historii kina oraz warsztatów na temat mitów związanych z technologią HD. Niektórzy twórcy mówią, że to nie jest format do kina, a przecież Kolski, Ślesicki, Trzaskalski, nie zapominając o mistrzu Luckasie, dobrze sobie z nim radzą.

Ja tu tylko posprzątałem – rozmowa z Andrzejem Słodkowskim, Dyrektorem Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu

Wie Pan, że lokalne gazety mówią o Wytwórni "Dolnośląskie Hollywood"?

- Miłe określenie. Byłem tam ostatnio na koncercie Jana Kaczmarka i powiem Pani, że wolę jednak, żeby nas nazywano po prostu Wrocławiem. Bo co to znaczy "Hollywood"? Wiadomo, że wytwórni filmowych jest tam dziesiątki, jeśli nie setki. A samo miejsce jest tylko symbolem kina i pewnego stylu pracy od 100 lat. A my mamy swój własny styl, który wynika z przytupu, zadziorności, braku pokory wśród twórców. Wrocław nie powinien być jakąś namiastką, takim małym Hollywood, ale pełnowymiarowym miastem filmowym. I taki wizerunek powinien nam towarzyszyć. Bądźmy wyłącznie sobą i nic ponadto.

Ja tu tylko posprzątałem – rozmowa z Andrzejem Słodkowskim, Dyrektorem Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu

Na świecie Wytwórnia bywa kojarzona z uniwersalnymi wartościami.

- Bo pracowali tu ludzie z różnych kręgów kulturowych. Najbardziej ponadczasowym twórcą był na pewno Wojciech Jerzy Has, którego Steven Spielberg uznał za najważniejszego człowieka w kinematografii światowej. Tradycja Wytwórni to 50 lat, które należy wykorzystać dla budowy nowych wartości. Trzeba to miejsce posprzątać, usprzętowić i nauczyć się o nim optymistycznie myśleć. Z marudzenia, narzekania i ciągłego tego jęczenia nic konstruktywnego nie wynika. W ciągu najbliższych trzech lat nakręcimy tu 10 filmów fabularnych, animacje oraz duże dokumenty dla światowych sieci telewizyjnych. To jest mój główny cel. Wrocław ma szanse na odrodzenie się jako pierwszorzędne, twórcze miejsce na ziemi, w tym przyjazne dla filmowców.

Rozmawiała Agnieszka Kłos



www.swiatobrazu.pl