czytano: 15372 razy
Olympus OM-D E-M1 Mark II - pierwsze wrażenie i test ISO
Czołowy producent aparatów i obiektywów systemu Mikro Cztery Trzecie dość długo kazał nam czekać na nową wersję swojego topowego korpusu, który w 2013 roku mocno zatrząsł rynkiem bezlusterkowców. Mowa oczywiście o modelu OM-D E-M1, którego drugą edycję zaledwie kilka dni temu otrzymaliśmy do testów. Zapraszamy do zapoznania się z materiałem prezentującym pierwsze wrażenia po weekendzie spędzonym w towarzystwie tego nietuzinkowego aparatu.
Wrażenia z użytkowania
Premiera nowej "jedynki" była jednym z najbardziej oczekiwanych wydarzeń wśród miłośników systemu Micro Four Thirds ostatnich dwóch lat – szczególnie po premierze bardzo udanego i pod wieloma względami przełomowego modelu Olympus OM-D E-M5 Mark II. Oczekiwanie podkręcały dodatkowo dwie kwestie: po pierwsze, w sektorze zaawansowanych korpusów należących do tego systemu zdecydowany atak przypuściła firma Panasonic, której oferta cieszyła szczególnie filmowców. Po drugie zaś, aktywność firm Sony i Fujifilm (szczególnie tej pierwszej) na polu korpusów bezlusterkowych dla najbardziej wymagających amatorów i profesjonalistów również sprawiła, że Olympus bardzo potrzebował nowego "flagowca". A kiedy ten w końcu został zaprezentowany, to okazało się, że pierwsi nabywcy będą musieli jeszcze trochę poczekać na premierę handlową. Czy było warto? Przekonajcie się z nami.
[kn_advert]
Z zewnątrz różnice niewielkie, od środka kolosalne
Jeżeli postawi się obok siebie nowego i starego Olympusa OM-D E-M1, to na pierwszy rzut oka różnice pomiędzy obiema konstrukcjami są raczej kosmetyczne. Pomijając inną konstrukcję wyświetlacza (odchylany zamiast wychylanego), większe klapki slotu kart pamięci oraz komory akumulatora, bogatszy zestaw złączy i brak gniazda akcesoriów AP-2 (nie było go zresztą już w nowej "piątce"), to modele te wydają się wręcz bliźniacze. Niemniej jednak po wzięciu aparatu do ręki daje się zauważyć kilka drobnych modyfikacji sprawiających, że nową "jedynkę" trzyma się i obsługuje wygodniej od poprzednika. To, co było bardzo, bardzo udane po prostu jeszcze nieco usprawniono.
Choć trudno w to uwierzyć, nowy OM-D E-M1 Mark II trzyma się jeszcze lepiej, niż pierwszą "jedynkę". Osiągnięto to m.in. poprzez nieznaczne pogłębienie gripu, czyli rękojeści. |
Tymczasem w środku zmian już znacznie więcej. I nie mówimy tu nawet o specyfikacji sprzętowej (która znana jest już przecież od dość dawna – choć oczywiście robi ona spore wrażenie), lecz o modyfikacjach interfejsu, z których część była od dawna postulowana przez recenzentów i użytkowników, a część ma charakter inwencji własnej konstruktorów – niekiedy dosyć zaskakującej. Do tej pierwszej grupy niewątpliwie należą rozwiązania takie jak znacznie wygodniejsze systemy sterowania pracą autofokusu (zmiany wielkości aktywnego obszaru dokonuje się teraz pokrętłem bez potrzeby naciskania jakichkolwiek przycisków) czy wybór filtrów artystycznych z ciągłym podglądem sceny w trybie Live View. Uporządkowano też nieco menu aparatu przenosząc niektóre funkcje tam, gdzie bardziej one pasują (np. formatowanie kart pamięci do menu Setup) i tworząc osobne menu wideo. Przy okazji też znacząco zmodyfikowano wygląd wizualny owego menu, choć to już nie wszystkim musi przypaść do gustu – naszym zdaniem straciło ono w ten sposób nieco na czytelności.
[kn_free]
Inne zmiany obejmują m.in. znaczącą rozbudowę Pełnego panelu sterowania LV (Live Super Control Panel), znacznie rozbudowane menu i możliwości konfiguracyjne aparatu. Jeśli chodzi o te ostatnie, to ze wstydem przyznajemy, że określając pod tym względem pierwszą "jedynkę" mianem aparatu dla świrów, czy też przeciętnych inaczej nie doceniliśmy w pełni pomysłowości konstruktorów Olympusa. Nowa wersja topowego korpusu systemu Mikro Cztery Trzecie może pod tym względem spokojnie konkurować z najbardziej rozbudowanymi Nikonami – i w wielu obszarach taki pojedynek wygra.
Postawiono na prędkość i wydajność
Pomijając podobieństwa i różnice w wyglądzie, funkcjonalności i ergonomii starej i nowej wersji Olympusa OM-D E-M1 (można je podsumować stwierdzeniem, że nowa "jedynka" jest taka sama, jak poprzedniczka, tylko bardziej dopracowana i przez to lepsza), pozostaje stwierdzić, że edycja Mark II tego aparatu to sprzęt zaprojektowany z myślą o byciu niepokonanym pod żadnym względem. Świadczą o tym nie tylko cechy takie, jak zupełnie nowa, 20-megapikselowa matryca czy równie nowa generacja procesora obrazu TruePic (oznaczona liczbą VIII), ale przede wszystkim inne, bardziej praktyczne cechy konstrukcyjne.
[converttable type="vertical" end="1"]
[converttable]
Największe wrażenie zrobił na nas oczywiście autofokus: hybrydowy, składający się ze 121 pól obejmujących prawie cały kadr okazał się niesamowicie skuteczny zarówno podczas fotografowania jak i w wideofilmowaniu. Podobnie szybkostrzelność, która przy wykorzystaniu elektroniczne migawki może wynieść 18 kl./s w trybie ostrzenia ciągłego i aż 60 kl./s w trybie ostrzenia pojedynczego. Jednak jeżeli nawet to nie wystarczy komuś do uchwycenia tego jedynego momentu, to zawsze może skorzystać z dość niesamowitej funkcji Pro Capture, umożliwiającej wykonanie zdjęcia (a dokładniej nawet 14 zdjęć) PRZED wciśnięciem spustu migawki.
To wszystko oczywiście wymaga od konstrukcji odpowiedniej wydajności w zakresie mocy obliczeniowej, zasilania i przepustowości danych. Za to pierwsze odpowiada wspomniany już układ TruePic VIII, który sprawdza się po prostu znakomicie – podczas kilkudniowych prób nie stwierdziliśmy występowania żadnych opóźnień niezależnie od doboru ustawień aparatu (również w najbardziej wymagających trybach artystycznych), a wszystkie elementy kontrolne aparatu, systemy menu i przyciski reagują błyskawicznie. Z kwestiami zasilania wiąże się również miła niespodzianka: producent zdecydował się zastosować akumulator o ponad 40% większej pojemności, co znacząco (i korzystnie) przekłada się na czas pracy na bateriach.
No i na koniec pozostaje kwestia przechowywania danych. Tu jest równie ciekawie i można śmiało powiedzieć, że pod tym względem Olympus OM-D E-M1 Mark II również jest aparatem w pełni profesjonalnym, ponieważ wyposażono go w dwa złącza dla kart pamięci SD, które mogą współpracować ze sobą na kilka sposobów: jedna karta może być rozszerzeniem drugiej lub jej kopią bezpieczeństwa (z takimi samymi ustawieniami jakości lub różnymi – co pozwala np. na jednej karcie gromadzić JPEG'i, a na drugiej RAWy), albo też służyć do odmiennych celów – na jednej składowane będą zdjęcia, a na drugiej filmy.
Jednak najbardziej znamienną cechą aparatu związaną z gromadzeniem i przesyłem danych jest obsługa najnowocześniejszych standardów wydajnościowych: jedno z gniazd obsługuje superszybkie karty klasy UHS-II. Ponadto aparat, jako dotychczas jedyny korpus dostępny w sprzedaży, wyposażono w złącze USB typu C, co również zapewnia wyjątkowo szybką transmisję danych. Niewątpliwie przyda się to wszystkim filmującym w formacie 4K, ponieważ przepływność rejestrowanych w ten sposób filmów przekraczać może nawet 200 Mbps (megabitów na sekundę).
Jakość obrazu – test ISO
Jak zawsze, w celu sprawdzenia możliwości aparatu cyfrowego w czasie, jakim dysponujemy przygotowując materiał dla Pierwszych wrażeń, postaraliśmy się o przeprowadzenie pełnego testu ISO w warunkach praktycznych. Tym razem sfotografowaliśmy wyhaftowany drobną nicią obraz oświetlony rozproszonym światłem naturalnym. Test przeprowadziliśmy dla pełnego zakresu czułości ISO przy ustawieniach aparatu zbliżonych do domyślnych – w tym funkcji filtrowania szumów ustawionej na standardową (inaczej, niż w pełnym teście, który mamy nadzieję przedstawić wam już niebawem). Efekty możecie prześledzić na poniższej prezentacji.
[converttable type="vertical" start="1" end="1"]
LOW* | |
200 ISO | |
400 ISO | |
800 ISO | |
1600 ISO | |
3200 ISO | |
6400 ISO | |
12800 ISO | |
25600 ISO | |
Paczka w formacie ZIP ze wszystkimi zdjęciami testowymi z tej prezentacji w oryginalnych rozmiarach dostępna jest TUTAJ. |
[converttable]
Pierwsze testy wykazały, że matryca nowego członka rodziny OM-D rzeczywiście dysponuje ogromnym potencjałem w zakresie możliwości rejestrowania drobnych szczegółów i subtelnych przejść tonalnych. Wychodzi też na jaw – co jest dość typowe dla aparatów Olympusa – wysoka (może nawet za wysoka) intensywność działania algorytmów usuwających ze zdjęć szumy. Wprawdzie zdjęcia wykonane przy wszystkich czułościach odznaczają się imponującym brakiem szumów, jednak już od 3200 ISO daje się zaobserwować pogorszenie jakości odwzorowania drobnych detali. Zjawisko to przybiera przy 12800 ISO dość niepokojące rozmiary, a przy czułości najwyższej, czyli 25600 ISO praktycznie eliminuje praktyczną użyteczność tej czułości.
Zupełnie nowy procesor obrazu oraz matryca zapewniły najwyraźniej konstruktorom aparatu na tyle duży zapas mocy obliczeniowej i dynamiki tonalnej, że zdecydowali się oni obniżyć minimalną czułość aparatu (uzyskiwaną sztucznie) ze 100 do 64 ISO, a więc aż o 2/3 EV. W normalnej sytuacji spowodowałoby to bardzo wyraźny spadek dynamiki tonalnej zdjęć w obszarze tonów jasnych (na prezentacji objawiający się wzrostem kontrastu obrazu), lecz tutaj w teście stwierdziliśmy obniżenie raczej umiarkowane – nie przekraczające tego, co we wcześniejszych modelach obserwowaliśmy przy ekwiwalencie 100 ISO. Sprawia to, że owo ustawienie oznaczone w aparacie jako LOW wydaje się znacznie bardziej użyteczne – szczególnie w warunkach intensywnego oświetlenia.
[converttable type="vertical" end="1"]
[converttable]
Przy okazji testów zaobserwowaliśmy jednak coś, co już nas dość mocno zaniepokoiło. Zjawisko to widoczne jest w naszym teście ISO, lecz znacznie lepiej widać je przy bezpośrednim porównaniu całych fotografii. Przyjrzyjcie się powyższej prezentacji prezentującej tę samą scenę uchwyconą przy czułości 640 i 25600 ISO. I choć degradacja kolorystyki przy tak wysokich czułościach matrycy nie dziwi nas (jest to normalne i spodziewane zjawisko), to w tym przypadku jej intensywność jest naprawdę wysoka. Podobnie, choć w nieco mniejszej skali, dzieje się przy czułości 12800 ISO, natomiast przy czułościach mniejszych problem ten praktycznie nie występuje. Co to w praktyce oznacza? Na chwilę obecną powstrzymamy się od wniosków – poczekamy do wyników dokładnych testów, w tym laboratoryjnych.
Łakomy kąsek dla filmowców
Kiedy w modelu OM-D E-M5 Mark II firma Olympus wprowadziła bardzo rozbudowane (jak na swoje wcześniejsze dokonania w tym zakresie) możliwości wideo, to raczej nie ulegało wątpliwości, że to wszystko jest tylko przymiarką do dalszej ekspansji w tym zakresie. Druga generacja "piątki" była bowiem nadal – jak na swoje czasy – kamerą zaledwie dobrą. Pole do rozwoju było nadal i OM-D E-M1 Mark II jest tego świetnym przykładem. Najbardziej jaskrawym tego przejawem jest oczywiście wyposażenie nowej "jedynki" w możliwość filmowania z jakością 4K, i mowa tu zarówno o popularnym już formacie 4K (rozdzielczość 3840×2160 pikseli), jak i kinematograficznym standardzie DCI 4K (określany też mianem Cinema 4K), czyli 4096×2160 pikseli. To jednak nie wszystko.
To jednak nie wszystko. Przede wszystkim funkcjonalność wideo w testowanym aparacie została bardzo uporządkowana. Wydzielenie osobnej kategorii w menu grupującym opcje wideo było bardzo dobrym pomysłem, ale nie ograniczono się tylko do tego. Zrobiono porządek również w poszczególnych opcjach, np. takich jak ustawianie parametrów rejestrowanego obrazu. Nowym Olympusem po prostu aż chce się filmować – co nie zawsze można było powiedzieć o poprzednich aparatach z rodzin PEN i OM-D (nawet nowej "piątce"). Ponadto z przyjemnością odnotowaliśmy, że tym razem projektanci zadbali o komplet złączy: mikrofonowe i słuchawkowe.
Największe jednak wrażenie, jeśli chodzi o funkcje filmowania, robi w nowym aparacie skuteczność wbudowanego systemu stabilizacji obrazu oraz autofokusu. Możecie się o niej przekonać oglądając poniższy film kręcony w bardzo niesprzyjających warunkach – operator trzyma aparat w wyciągniętych rękach, a w trakcie filmowania bez przerwy zmienia pozycję: przyklęka, kuca, wstaje, pochyla się filmując od góry oraz wyciąga ręce i przyciąga je do siebie. W takich warunkach obraz pozostaje tak stabilny, jakby kamera znajdowała się na steadicamie, a ostrość zmienia się płynnie i – poza jednym wyjątkiem – nie jest gubiona na dłużej, niż krótką chwilę.
Po pomyślnych wynikach testu stabilizatora wideo w Olympusie OM-D E-M5 Mark II myśleliśmy, że nic już nas w tym względzie nie zaskoczy. Jak widać pomyliliśmy się.
Tak stabilnie jeszcze nie było
Producent aparatu w materiałach prasowych wychwala wiele z jego cech, ale zintegrowany z matrycą stabilizator obrazu jest jedną ze szczególnie chętnie opisywanych. I nic dziwnego – jak się przed chwilą sami mogliście przekonać w trybie wideo aparat ten oferuje coś, czego nie zaoferował dotąd jeszcze chyba żaden filmujący korpus. A jak wypada jej skuteczność w trybie foto? Producent szczyci się tutaj skutecznością na poziomie 5,5 EV, która w przypadku korzystania z dodatkowo stabilizowanych obiektywów może jeszcze bardziej wzrosnąć. I choć niestety szkłem takim nie dysponowaliśmy, to jednak mieliśmy pod ręką teleobiektyw oferujący zakres ogniskowych 75-300 mm, który idealnie nadawał się do tego typu testów.
[converttable type="vertical" end="1"]
[converttable]
No cóż, to naprawdę robi wrażenie. Podczas fotografowania z ustawioną ogniskową 300 mm (czyli z polem widzenia odpowiadającym 600 mm w aparacie małoobrazkowym) udało nam się uzyskać nieporuszone ujęcia przy czasach ekspozycji rzędu 1/20 sekundy, a więc o prawie 5 EV dłuższej od zalecanej. Możemy sobie tylko wyobrazić, jakie efekty moglibyśmy uzyskać dysponując szkłem takim, jak dodatkowo stabilizowany M.ZUIKO DIGITAL ED 300mm 1:4.0 IS PRO.
Podsumowując: Olympus OM-D E-M1 Mark II przy pierwszym kontakcie okazał się aparatem naprawdę świetnym. Z wystawieniem mu końcowej i ostatecznej oceny wstrzymamy się do momentu przeprowadzenia dokładnego testu, ale już teraz możemy stwierdzić, że na rynku pojawił się nowy mocarz. Miejcie go na oku!
Galeria zdjęć przykładowych
Wszystkie zdjęcia zamieszczone w poniższej galerii wykonane zostały aparatem Olympus OM-D E-M1 Mark II z obiektywem Olympus M.ZUIKO DIGITAL ED 12-40mm 1:2.8 PRO. W aparacie pozostawiono większość ustawień domyślnych, zaś same zdjęcia zostały wykonane bez użycia funkcji Filtrów artystycznych. Zdjęcia zapisano w postaci par plików JPEG + RAW – wszystkie oryginalne dane znajdują się w odnośnikach poniżej (UWAGA: duża objętość plików). Kliknięcie na miniaturę zdjęcia spowoduje otwarcie ośmiokrotnie powiększonej wersji w sąsiedniej zakładce.
40 mm, 1/800 s, f/2.8, 200 ISO JPEG RAW |
40 mm, 1/200 s, f/7.1, 800 ISO JPEG RAW |
40 mm, 1/1000 s, f/8, 3200 ISO JPEG RAW |
38 mm, 1/400 s, f/8, 3200 ISO JPEG RAW |
40 mm, 1/200 s, f/8, 1600 ISO JPEG RAW |
12 mm, 1/400 s, f/11, 4000 ISO JPEG RAW |
40 mm, 1/1250 s, f/4, 4000 ISO JPEG RAW |
31 mm, 1/60 s, f/8, 640 ISO JPEG RAW |
31 mm, 1/60 s, f/4, 200 ISO JPEG RAW |
45 mm, 1/80 s, f/8, 400 ISO JPEG RAW |
38 mm, 1/80 s, f/5.6, 640 ISO JPEG RAW |
12 mm, 1/60 s, f/5.6, 1000 ISO JPEG RAW |
38 mm, 1/60 s, f/5.6, 640 ISO JPEG RAW |
26 mm, 1/60 s, f/2.8, 5000 ISO JPEG RAW |
31 mm, 1/60 s, f/4, 3200 ISO JPEG RAW |
12 mm, 1/12800 s, f/4, 12800 ISO JPEG RAW |
40 mm, 1/20 s, f/4, 20000 ISO JPEG RAW |
34 mm, 1/5 s, f/4, 800 ISO JPEG RAW |
Autorem wszystkich zaprezentowanych w artykule zdjęć testowych jest Jarosław Zachwieja.
[kn_advert]
www.swiatobrazu.pl