4 października 2010, 15:20
Autor: Janusz Łukomski-Prajzner
czytano: 44030 razy

Sony A33 - recenzja

Sony A33 - recenzja

Zacznijmy od tego, że nikt nie wie, czym jest Sony A33. Świat fotografii dopiero co otrząsnął się po łamiących wszelkie klasyfikacje PEN-ach Olympusa i NEX-ach Sony. Z trudem do tej samej nowej grupy "bezlusterkowców" zakwalifikowano przypominającą lustrzanki serię G Panasonica. Jak zakwalifikować nowe Sony A33 i A55? Teoretycznie są lustrzankami, bo mają lustra, ale ich elektroniczne wizjery są całkowicie sprzeczne z tym, co lustrzance mieć wypada. Póki co, sam producent unika jednoznacznych określeń, mówiąc enigmatycznie o aparacie cyfrowym z wymiennymi obiektywami. Samo cyfrowe oznaczenie modelu nie zawiera już właściwego dla lustrzanek skrótu DSLR (Digital Single-Lens Reflex camera), który zastąpiono sformułowaniem SLT (Single-Lens Translucent camera) gdzie słowo translucent – przeźroczysty, odnosi się do lustra.

Strona 1

Z dwóch sprawców zamieszania (w chwili recenzowania mówi się już o trzecim –  ujawnionym na Photokinie), Sony A33 to model bardziej amatorski, z mniejszą (14,2 mln efektywnych pikseli) matrycą i pozbawiony modułu GPS. Praktycznie różnic jest więcej i wynikają one z mniejszej prędkości procesora i nie tak pojemnego bufora pamięci. Aparat w porównaniu do A55 zapisuje nie dziesięć a "tylko" siedem klatek na sekundę. Bardziej ograniczona jest też długość serii – kamera może jednorazowo zapisać czternaście zdjęć formatu JPG (w A55 jest to 28). O tym, że reszta jest identyczna, najlepiej świadczy wspólna dla obu modeli instrukcja obsługi.

 

Sony SLT-A33

 

Wizualnie aparat prezentuje się świetnie. Brak pryzmatu pozwolił na obniżenie korpusu, w stosunku do typowej lustrzanki Sony, o koło dwa centymetry. Zmniejszyła się też waga korpusu, która nie wynosi nawet pół kilograma. Gdy dodamy do tego dobrze wyprofilowany i oklejony gumą uchwyt, oraz ruchomy wyświetlacz zewnętrzny, uzyskamy coś, co niewątpliwie przemawia do fotografujących. Sam wyświetlacz mocowany jest do dołu tylnej ścianki. To rozwiązanie, wielokrotnie krytykowane w innych modelach, tu jednak nie przeszkadza i raczej nie grozi wyłamaniem.

 

Sony SLT-A33

 

Wraz z aparatem w podstawowym zestawie sprzedawany jest kit-owy obiektyw 18-55 mm, 3,5–5,6. Przepraszam wszystkich konstruktorów firmy Sony, ale generalnie ani ten obiektyw, ani jego poprzednik o nieco większym zakresie ogniskowej, nigdy nie robiły na mnie dobrego wrażenia. Są aż do bólu plastikowe, a podczas przekręcania pierścienia ogniskowej, sprawiają wrażenie jakby były zapiaszczone (to efekt tarcia między plastikowymi elementami). Poza tym rysują dość miękko, zwłaszcza na brzegach kadru, co może powodować wrażenie nieostrości. Oczywiście, każdy dojrzały fotograf ma własny zbiór obiektywów, a to oznaczało w moim wypadku wpięcie szkła niezależnego producenta. I [comment]tu nastąpił pierwszy zgrzyt. Jeden z obiektywów podjął zgodną współpracę z korpusem, drugi (traf chciał, że mój ulubiony) co chwila odmawiał posłuszeństwa. Na stronie internetowej firmy Sigma jest informacja o możliwości wystąpienia kłopotów z odczytywaniem informacji o ustawieniach przysłony przez korpus Sony A33/A55 i darmowym usuwaniu tego problemu przez firmę. Tutaj jednak rzecz miała się inaczej. Aparat w pewnym momencie nie był w stanie ustawić ostrości i tak już zostawało. Pomagało wypięcie i ponowne wpięcie obiektywu ale tylko na jakiś czas. Przeczyszczenie styków niczego nie polepszyło, a problem raczej nie ma natury mechanicznej lecz dotyczy oprogramowania. Trudno jednak mieć do Sony pretensję, że nie wspiera producentów niezależnych.

 

Sony SLT-A33
Prędkość 7 klatek na sekundę, pozwala na wychwycenie, czy jak kto woli "zamrożenie" ruchu. Moment wylania się wody z kubeczka, czy lot piłeczki wprost do pyska psa, są bez tej funkcji trudne do sfotografowania. Ponadto z wielu klatek można wybrać najlepsze ujęcie.
Sony SLT-A33
 
Sony SLT-A33
Funkcja zdjęć seryjnych pozwoliła na uchwycenie stada przelatujących ptaków. Ruch jednak był bardzo szybki i panoramowanie (nadążanie ruchem obiektywu za ptakami) okazało się niedokładne. Niektóre ptaki rozmyte są bardziej, co wynika z różnych szybkości lotu, ale wszystkie oddane są choć częściowo nieostro (patrz – oczy zwierząt). A33 ułatwia fotografowanie takich scen , ale wymaga od fotografa precyzji.

Sony A33 to aparat opracowany pod kątem nagrywania filmów. I rzeczywiście format Full HD (1920x1080, pliki AVCHD) i kamero-podobny kształt korpusu mogą robić wrażenie. Sony długo opierało się modzie na lustrzanki kręcące filmy i to raczej nie z przyczyn technicznych, lecz wychodząc z założenia, że aparat to nie scyzoryk i nie musi służyć do wszystkiego. Ale świat w którym telefon jest jednocześnie radiem, telewizorem, kamerą i ma jeszcze latarkę, zmusił firmę do wywieszenia białej flagi. Jak przystało na potentata w branży, od razu pokazał coś nietuzinkowego. Jaki jest jednak stosunek Sony do nagrywania filmów przez lustrzankę najlepiej pokazuje instrukcja obsługi. Na 218 stron tylko cztery (!) poświęcone są nagrywaniu filmów i traktują zagadnienie dość enigmatycznie. No cóż, wydaje się, że wielu fotografów myśli podobnie.
 
 

Sony SLT-A33

Zdjęcie ma nastrój dzięki dobremu (nie przesadzonemu) oddaniu barw przez matrycę. Aparat dobrze poradził sobie z miękkim światłem i dużymi różnicami w oświetleniu poszczególnych fragmentów sceny.
 

Sony SLT-A33

Oto dowód na to, że zawsze warto ustawiać zapis obrazu w plikach JPG + RAW. Aparat był nastawiony na zapis w proporcjach obrazu 16:9. Przez nieuwagę fotografującego, kadr został przycięty od góry w sposób niedopuszczalny. Na szczęście RAW zapisuje cały obraz z matrycy.

Cała kombinacja z półprzepuszczalnym, nieruchomym lustrem, służyć ma temu, aby aparat w czasie nagrywania filmów, mógł w sposób ciągły i szybki nastawiać ostrość. Dotychczas stosowany w tym wypadku sposób sczytywania danych do pomiaru wprost z matrycy, a więc oparty na detekcji kontrastu, jest powolny, o czym wie każdy użytkownik kompaktu. Stałe lustro zapewnia nieprzerwany dostęp wiązki światła do 15 czujników (w tym 3 krzyżowych), co umożliwia ciągły pomiar ostrości oparty o detekcję fazy – szybki i dokładny. Ta sama zasada obowiązuje podczas wykonywania serii zdjęć z maksymalną szybkością siedmiu klatek na sekundę. Działa to fantastycznie i pozwala na uchwycenie na zdjęciach elementów ruchu. Ciekawe fotografie sportowe, dynamiczne portrety dzieci i zwierząt, spadające krople wody - to wszystko przychodzi łatwo i szybko dzięki możliwościom A33. Ale nie ma róży bez kolców – aparat w trybie zdjęć seryjnych pracuje w całkowitej automatyce, samodzielnie dobierając czas, przysłonę i czułość ISO. Fakt, że robi to bardzo dobrze, ale faktem jest także to, że w walce o krótki czas naświetlania kamera nie waha się korzystać z bardzo wysokich czułości. W rezultacie fotograf nie ma żadnej kontroli nie tylko nad głębią ostrości, ale co znacznie gorsze, również nad cyfrowym ziarnem. Jeżeli tej pierwszej może spodziewać się małej, to co do szumu od razu można założyć, że będzie on duży. Aparaty Sony nigdy nie słynęły z niskich szumów, ani z ich pięknego kształtu. Kolorowa, brzydka kaszka pojawiała się w pierwszych modelach już przy czułości ISO 400. Każda premiera nowej kamery, a raczej nowej matrycy, to okazja dla producenta aby pochwalić się rewelacyjnymi wynikami w walce z tym problemem. Nie są to puste słowa. Przy niskich czułościach, w A33, szum na zdjęciach nie jest widoczny i nie zachodzi potrzeba ich odszumiania. Cuda jednak się nie zdarzają i od ISO 1600 cyfrowe ziarno staje się wyraźnie widoczne (to i tak bardzo dobry wynik) i szybko rośnie. Jest ono jednak bardziej monochromatyczne niż kiedyś – przez co znacznie łatwiejsze do strawienia. Cokolwiek by powiedzieć, niskie szumy to dobry powód do zamiany starej lustrzanki Sony na nową.

To ,co Sony potrafi doskonale, to składanie szerokich panoram (w tym nawet 3D) oraz tworzenie HDR-ów bez użycia statywu. Ta druga funkcja zadziwia swoją elastycznością. Aparat pozwala ustawić różnice w naświetlaniu kolejnych klatek od 1 do 6 EV. Zdjęcia składane są szybko i dokładnie. Automatyka jednak dąży do wyeliminowania dużych różnic jasności dla poszczególnych partii ostatecznego obrazu, co często zabija nastrój sceny. Dobra dynamika matrycy oraz funkcja D-Range w większości wypadków całkowicie wystarczają. Jeszcze lepiej nie stosować korekcji jasności obrazu w samym aparacie, tylko podczas obróbki plików RAW. Dołączony przez producenta program do obróbki tych plików posiada do tego odpowiedni moduł i pozwala na całkowite kontrolowanie procesu.

 

Sony SLT-A33
Korzystanie z funkcji szerokiej panoramy wydaje się proste. Wystarczy nacisnąć spust i wykonać serię zdjęć z niewielkim przesunięciem kadru. Resztę aparat zrobi sam. Tak, ale.... Ta panorama wygląda dobrze mimo, że w polu widzenia obiektywu znalazło się słońce. Dopiero przy oglądaniu obrazu w rzeczywistej wielkości okazuje się, że wszystko jest nieostre. Czas 1/100 s okazał się za długi i ruch obiektywu rozmył obraz.
 
Sony SLT-A33
Krótki czas naświetlania (1/400 s) i spokojne przesuwanie obiektywu pozwoliło utrzymać ostrość całego kadru, mimo zastosowania teleobiektywu (210 mm, w przeliczeniu 315mm).

 

Strona 2

Funkcja szerokiej panoramy, w którą wyposażono wszystkie nowe lustrzanki Sony, zadziwia funkcjonalnością. To, co dotychczas wykonywano dużym nakładem sił, wykorzystując statyw, specjalną głowicę, poziomnce i odpowiednie oprogramowanie, wymaga teraz tylko odrobiny wprawy w jednostajnym przesuwaniu kamery. Nie za każdym razem się udaje, ale można próbować do skutku. Nagrodą są zdjęcia na których trudno dostrzec poszczególne złożenia, o wyrównanej jasności i kolorystyce. Sony A33 sprawił, że polubiłem panoramy. 

  

Sony SLT-A33
Przy zdjęciach pod światło automatyka aparatu sobie nie radzi, próbując uniknąć niedoświetlenia ciemniejszych partii obrazu. Pomaga kompensacja naświetlania, w tym przypadku -0,7EV.
 
Sony SLT-A33
Nieobrabiany na komputerze JPG wprost z aparatu. Zdjęcie w trybie seryjnym, a więc całkowicie automatyczny dobór parametrów naświetlania. Efekt: czułość 1200 ISO, próba odszumienia przez aparat i ustawienie ostrości na środek nosa dla obiektywu 300 mm z maksymalnie otwartą przysłoną. Szum i papierowa głębia ostrości sprawiły, że właściwie cały obraz jest bardzo miękki i pozbawiony szczegółów.

Czymś, co zniechęca jeszcze przed pierwszym spotkaniem do Sony A33 i A55 jest niewątpliwie elektroniczny wizjer. Zazwyczaj użytkownicy lustrzanek nie akceptują tego rozwiązania. Rozczepiona na półprzepuszczalnym lustrze wiązka światła nie daje jednak żadnych szans na rozświetlenie matówki. Ze stałym lustrem eksperymentował do tej pory Canon. Kultowy już niemal Canon EOS RT z 1989 r. nie był jednak pierwszy, ani jedyny. W kwietniu 1965 r. na półki [comment]sklepowe trafił Canon Pellix – pierwsza lustrzanka firmy z pomiarem światła przez obiektyw. Podnoszony czujnik pomiarowy znajdował się pomiędzy półprzeźroczystym, stałym lustrem a migawką. Tak jak w A33 konstrukcja lustra wymuszona była troską o dostarczenie ciągłego światła elementom pomiarowym. Sony jednak uniknęło podstawowej wady tych konstrukcji – ciemnego wizjera, przez wprowadzenie jego elektronicznego odpowiednika. Powszechnie uważa się, że najbardziej wyrafinowane konstrukcje tego typu znajdują się w Lumixach serii G. Wyświetlacz Sony ma podobną liczbę punktów – 1 440 000, ale tu producent podaje jeszcze ich użyteczną liczbę: 1 152 000. Zazwyczaj tę wielkość cytują media, co sprawia wrażenie, jakoby wyświetlacz A33 ustępował aparatom Panasonic. Moim zdaniem, jest jednak odwrotnie. Albo się już przyzwyczaiłem, albo wizjer rzeczywiście lepiej reaguje na zmiany warunków oświetlenia. Brakuje mu pewnej nerwowości charakterystycznej dla tych rozwiązań. Nie próbuje bez przerwy kompensować zmieniających się warunków oświetlenia nieustannym rozjaśnianiem i ściemnianiem, co prowadziło do denerwujących przepaleń i nienaturalnej kolorystyki. Zachowanie wizjera w Sony określiłbym jako niezwykle spokojne, co jest niewątpliwie zasługą dobrego oprogramowania. Jest to pierwszy wizjer elektroniczny, który jestem w stanie zaakceptować.

 

Sony SLT-A33
Lepsze efekty daje użycie funkcji D-Range, nie w aparacie a w dołączonym oprogramowaniu do wywoływania RAW-ów. Daje to pełną kontrolę nad korekcją jasności. Tak też było z tym zdjęciem. Bez włączenia tej funkcji, zwieszające się z muru liście tworzyły ciemno-zieloną plamę.
 
Sony SLT-A33
Sony lubi prześwietlić. Tutaj nawet korekta ekspozycji -0,3 EV okazała się za mała. Ta skłonność automatyki wskazuje, że jest to aparat kierowany do fotografów amatorów.
 
Sony SLT-A33
To tygrysy, w tym wypadku piksele, lubią najbardziej. Obraz złożony z dużej ilości szczegółów jakoś uzasadnia rozmiar matrycy.

Walka o małe gabaryty i wagę kamery zaowocowała użyciem niewielkiego akumulatora o pojemności 1020 mAh. To, co wystarczy w normalnej lustrzance, tu, ze względu na większe zapotrzebowanie na prąd z racji dwóch ekranów, może być niewystarczające. Energii ubywa w szybkim tempie. Jeden dzień zdjęciowy to absolutne maksimum, z dużym ryzykiem, że zasilania zabraknie. Drugi akumulator to zestaw obowiązkowy dla tego aparatu.

Bardzo dobra matryca, bogactwo funkcji, ciekawe rozwiązania konstrukcyjne – to wszystko w niewielkim opakowaniu. Nowy aparat Sony A33, to aparat zasługujący na uwagę. Wprowadzenie odmiennych dwucyfrowych oznaczeń w nazwie modeli wskazuje, że firma ma zamiar rozwijać dalej tę linię produktów, prawdopodobnie w kierunku bardziej profesjonalnych modeli. Przyszłość zapowiada się bardzo interesująco.

 

 



www.swiatobrazu.pl