czytano: 5154 razy
Bytomska Kronika zakopuje przepaść pokoleniową
Młody fotograf dziś nie wie, jak się wywołuje negatyw. Stary zaś może mieć mało do powiedzenia na temat balansu bieli. Ale czy w związku z tym zmieniała się też fotografia?
Na naszych oczach dokonała się rewolucja. W ciągu dekady fotografia przeżyła gigantyczną zmianę, większą chyba niż przejście z płytek szklanych na elastyczną błonę fotograficzną. W krótkim czasie całkowicie w odstawkę poszły analogowe materiały i techniki fotograficzne, ustępując miejsca technologii cyfrowej.
Przez jakiś czas oba sposoby utrwalania obrazu żyły jednocześnie – bo nie wszyscy równie łatwo i sprawnie przenieśli swoją działalność w świat zdigitalizowany. Przez jakiś czas mówiło się wręcz, że „cyfrówka nigdy nie wygra z analogiem”. Rzeczywiście, dość długo jakość obrazu cyfrowego pozostawiała wiele do życzenia. Ale i to już się zmieniło – są bowiem cyfrowe lustrzanki, także średnioformatowe, które robią zdjęcia doskonałej jakości. Technika cyfrowa dziś już całkowicie wyparła analogową, pozostawiając dla niej miejsce jedynie w pracowniach fanatyków, hobbystów i pasjonatów.
Tę technologiczną przemianę można też potraktować symbolicznie – jako zmianę w sposobie myślenia i miejsca fotografii w świecie, w sztuce, w świadomości ludzi. Bo przecież jeszcze 10 lat temu, żeby robić zdjęcia – choćby najbardziej amatorskie – trzeba było jednak mieć aparat, kupić kliszę, później ją wywołać i zrobić odbitki. Dziś, żeby zostać „fotografem” wystarczy telefon komórkowy, w którym efekt pracy widoczny jest w ułamku sekundy.
Tę zmianę we współczesnym świecie i istnieniu w nim fotografii zaczęła śledzić bytomska Galeria Kronika. Trwa tam właśnie druga z serii wystaw, na których spotykają się twórcy „starej szkoły” z młodymi. Dzięki czujności i pomysłowi kuratorów galerii – Sebastiana Cichockiego i Stanisława Rukszy – widz może prześledzić, jak podobne (lub wywodzące się ze zbliżonych pomysłów) idee pokazywali twórcy przed laty i jak robią to dziś. Pierwsza ze wspomnianych wystaw, która odbyła się w 2006 roku, składała się z wyboru prac Zofii Rydet (z serii „Zapis socjologiczny”) oraz zdjęć Jana Smagi i Anety Grzeszykowskiej. Od 29 listopada w Bytomiu można zobaczyć kolejne zostawienie – tym razem są to prace z końca lat 70. Jerzego Lewczyńskiego („Fotografia naiwna” i „Negatywy znalezione w NY”) i znane współczesne projekty Mikołaja Długosza („Real Foto” i „Pogoda ładna...”).
Jerzy Lewczyński, Negatywy znalezione w NY, 1979
Sami kuratorzy swój pomysł wspomnianych zestawień uzasadniają dwojako. Przy pierwszej wystawie chcieli wskazać „pewne zagadnienia polskiej fotografii konceptualnej jako nietypowego ciągu przyczynowo-skutkowego, pełnego zaskakujących analogii i korelacji”. Zróżnicowana geneza i punkt wyjścia prac Rydet i duetu Grzeszykowska/Smaga dawała tego doskonały obraz. Teraz zestawiono ze sobą dwa zupełnie różne projekty, oparte jednak oba na materiale bądź to archiwalnym, bądź „odnalezionym”. Stanisław Ruksza pisze: „podkreślamy istnienie od kilku dekad podobnych postaw archeologicznych, mikrohistorycznych czy quasi-detektywistycznych, bazujących na materiale znalezionym”.
Mówi się, że wszystko już było, że dziś nie da się wymyślić już nic oryginalnego i sztuka współczesna bazuje tylko na osiągnięciach przeszłości. Być może i tak jest. Jednak obserwowanie tego, jak nawet te same wzory i koncepcje rozwijali artyści kiedyś, a jak robią to dziś jest nie mniej fascynujące, niż oglądanie czegoś oryginalnego. Sztuka się zmienia, ewoluują techniki i sposób opowiadania o świcie. Ale jakże często problemy trapią nas te same.
www.swiatobrazu.pl