czytano: 5656 razy
Fotoreporter wojenny testuje grę komputerową z ''trybem fotografa''
![Fotoreporter wojenny testuje grę komputerową z ''trybem fotografa''](/zdjecie/artykuly/395129/fotoreporter-wojenny-testuje-gre-komputerowa-z-039039trybem-fotografa039039.jpg)
Świat elektronicznej rozrywki wiąże się własnymi prawami, a twórcy gier wideo miewają niekiedy niecodzienne pomysły. Dlatego gdy w odświeżonej wersji postapokaliptycznego shootera „The Last of Us” autorzy wprowadzili nowy tryb gry o nazwie Photo Mode, magazyn Time postanowił to sprawdzić. Zaangażowany do tego zadania reporter Ashley Gilbertson, mający na swoim koncie m.in. pracę w ogarniętym wojną Iraku na łamach internetowego wydania magazynu opisuje swoje doświadczenia.
The Last of Us to jeden z najbardziej znanych i najwyżej ocenianych tytułów na konsolę Playstation 3. Zrealizowana przez studio Naughty Dogs opowieść wprowadza gracza w świat postapokaliptycznej przyszłości kojarzącej się z takimi filmami, jak "Jestem legendą", gdzie świat ludzi został spustoszony przez tajemniczy organizm zamieniający istoty w bezrozumne, kanibalistyczne monstra. Ci, którzy przeżyli toczą walkę nie tylko z potwornymi zombie i naturą, która w przeciągu 20 lat zdołała odzyskać kontrolę nad światem rządzonym wcześniej przez ludzi, ale też z sobą nawzajem – katastrofa ta bowiem nie wyeliminowała u ludzi niszczycielskich zapędów. Gracz wciela się tutaj w rolę przemytnika Joela, którego zadaniem jest ochrona nastoletniej dziewczyny imieniem Ellie.
[kn_advert]
Na potrzeby nowej generacji konsol Playstation – PS4, studio odpowiedzialne za produkcję tytułu opracowało jego odświeżoną wersję o nazwie The Last of Us Remastered, która oprócz poprawy strony audiowizualnej przyniosła pewne nowości do samej rozgrywki. Jedną z nich jest tryb Photo Mode, za pomocą którego gracz może w dowolnej chwili zatrzymać akcję w celu wykonania zdjęć wirtualnym aparatem fotograficznym. "Zdjęcia" te mogą zostać następnie poddane drobiazgowej obróbce – gracz może modyfikować perspektywę (położenie aparatu), głębię ostrości, dodawać ziarno, efekt winiety i zmieniać ogniskową. Jest to, jak określił to sama fotoreporter biorący udział w eksperymencie, "podejście zen do pracy, którą normalnie wykonuje w terenie, gdzie na podjęcie decyzji są tylko ułamki sekund.".
![]() |
(Fot. Ashley Gilbertson) |
Eksperyment zaproponowany przez zespół z magazynu Time polegał na zaangażowaniu profesjonalnego fotoreportera wojennego do dokumentowania wirtualnej opowieści rodem z Mad Maxa. Do tego zadania oddelegowany został Ashley Gilbertson – reporter doświadczony w pracy na linii frontu – którego zadaniem było wykonanie "zdjęć" i opisanie swoich doświadczeń. Początkowo przechodził on grę sam, w zaciszu własnego domu, lecz szybko stwierdził, że jest to o wiele trudniejsze, niż przypuszczał. Technika fotograficzna, którą przeniósł ze swojej normalnej pracy reportera, a która sprowadzała się do jak najdokładniejszego "zaliczenia" każdej lokacji w oczekiwaniu na najlepsze możliwe ujęcie sprawiła, że zadanie to zaczęło wymykać mu się z rąk.
Gilbertson zrozumiał, że problem tkwi w angażowaniu się w wydarzenia – w rzeczywistym konflikcie aparat jest tym, co tak naprawdę oddziela go od walczących. Nawet jeśli w swojej pracy ryzykuje życiem, to poczucie, że jest on tak naprawdę rejestratorem wydarzeń dziejących się niezależnie od niego dawało mu siłę do pracy i poczucie bezpieczeństwa. Gdy tego brakło, gdy musiał osobiście biegać z bronią (nawet zupełnie wirtualną) zatracił ten dystans. Zrozumiał wtedy coś, co stało się dla niego najważniejszym wnioskiem z całego projektu: że cała jego praca stanowi tak naprawdę antidotum na to, co widzi podczas wojny, a co jest tak przekonująco symulowane przez grę.
Spróbował więc innego podejścia: zaproponował koledze z redakcji TIME – fotoedytorowi Joshowi Raabowi, a jednocześnie doświadczonemu (choć już nie tak aktywnemu) graczowi komputerowemu przejęcie roli Joela, a sam skupił się wyłącznie na zdjęciach. To przyniosło lepsze efekty, ale jednocześnie zaprowadziło do innej pułapki: przy tak bogatych możliwościach tworzenia kadrów, zatrzymywania akcji i bogatych środkach postprodukcyjnych zdjęcia zaczęły wychodzić zbyt wyidealizowane – w mniemaniu Ashleya nieprawdziwe. Nadawały się dobrze na plakat filmu wojennego, ale brakowało w nich tego chaosu i niedoskonałości, jakie charakteryzują prawdziwe zdjęcia reporterskie.
Sprawy nie ułatwiały też ułomności strony graficznej gry. Dla Gilbertsona, który najbardziej lubi się skupiać na emocjonalnej stronie fotografowanej sceny i woli przedstawiać przeżycia osób uwikłanych w konflikt – fotografuje najczęściej z bliska i z silnym zbliżeniem na twarze – mimika bohaterów gry była zbyt uboga.
Ogólne wnioski wynikłe z całego doświadczenia wysunięte przez fotoreportera były raczej pesymistyczne. Przychyla się on do stanowiska głoszącego, że tego rodzaju doświadczenie raczej znieczula człowieka na bolesne kwestie, które on sam – jako świadek i fotograf – stara się pokazywać światu. Czytając te wyznania trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że i on sam ma w pracy pod ręką przyrząd, bez którego staje się on osobą nadmiernie uwrażliwioną i podatną (również, było nie było na zupełnie fikcyjne) doświadczenia niosące silny ładunek emocji.
Źródło: TIME
Strona fotografa: Ashley Gilbertson
www.swiatobrazu.pl