Kiedy słyszymy słowo fotograf, wyobrażamy sobie natychmiast mężczyznę z aparatem - rozmawiamy z fotografką Julią Zabrodzką

Kiedy słyszymy słowo fotograf, wyobrażamy sobie natychmiast mężczyznę z aparatem - rozmawiamy z fotografką Julią Zabrodzką

Mieliśmy ogromną przyjemność porozmawiać ze znakomitą fotografką podróżniczą i dokumentalistką Julią Zabrodzką - Pytaliśmy o życie i twórczość fotografki podczas pandemii, o drogę do sukcesu w świecie fotografii, tajniki fotografowania w podróży i otrzymaliśmy fascynujące odpowiedzi. Zapraszamy do lektury.



SwiatObrazu.pl: Bez wahania możemy stwierdzić, że jako fotografka podróżnicza, dokumentalistka, odniosła Pani ogromy sukces. Pani prace publikowane są w najbardziej prestiżowych polskich i zagranicznych magazynach.  Czy jest to efekt dokładnie zaplanowanego rozwoju, czy może był w tym element szczęśliwego zbiegu okoliczności?
 
Julia Zabrodzka: To miłe, co Pani mówi. Sukces może być rozumiany bardzo różnie. Dla mnie największym sukcesem był fakt, że mogę zajmować się tematami, które mnie interesują, i na tym zarabiać. Przez lata współpracowałam z magazynami "Voyage" i "Podróże" razem z Bartkiem Kaftanem, moim mężem, który jest dziennikarzem. Zrealizowaliśmy materiały m.in. o bartnikach z Puszczy Augustowskiej, o ostatnich tkaczkach pereborów z Podlasia, o pielgrzymce chasydów do Leżajska czy o majańskich królowych z Gwatemali. To była ogromna radość obcowania z ludźmi z pasją, fotografowania rzeczy dla nas ważnych i pisania o nich, a także wspólnych podróży i pracy. A sukcesem było to, że możemy się z tego utrzymywać.
 
Z perspektywy czasu myślę, że to było znacznie ważniejsze niż jednorazowa publikacja w prestiżowym magazynie czy wygrana w konkursie. Mieliśmy szczęście, że udało nam się nawiązać tak ciekawe i długotrwałe współprace. Ale musieliśmy wykazać się też dużą dawką cierpliwości i nieustępliwości. Kiedy przesłałam pierwszą propozycję artykułu "Podróżom", redakcja odpowiedziała dopiero na siódmy mail – za to bardzo entuzjastycznie! Później stery w redakcji przejęła nowa naczelna i współpraca się zacieśniła. Czasem tak to działa, że trzeba się wstrzelić w dobry moment.
 
Mówię o tym wszystkim w czasie przeszłym, bo niestety ani "Voyage", ani "Podróży" już nie ma. "Podróże" zostały zamknięte na początku pandemii. Dla mnie to była rewolucja i tak naprawdę cały czas szukam teraz nowego pomysłu na swoją fotografię.
 
Julia Zabrodzka
 
Fotografia z cyklu "Królowe Gwatemali", fot. Julia Zabrodzka
 
 
SO: Czy na Pani drodze zawodowej były jakieś niespodziewane punkty zwrotne?
 
J.Z.: Zawsze wyobrażałam sobie, że taki moment kiedyś nastąpi. Że publikacja w "The Guardian" na pewno coś zmieni, nominacja w Grand Press Photo albo wygrana w innym konkursie będzie znacząca, że gdy dostanę pierwsze stypendium, to później będzie już łatwiej. Nie wiem, czy jest to kwestia mojego doświadczenia, nieumiejętności złapania fali czy to po prostu tak nie działa. Cały czas muszę pisać wiele maili i próbować przebić się w tej czy innej redakcji.
 
SO: Przeglądając historię fotografii podróżniczej i dokumentalnej, na pierwszy rzut oka można zauważyć, że była domeną mężczyzn. Czy jako kobieta miała Pani "pod górkę"? Czy płeć w fotografii ma znaczenie?
 
J.Z.: Moim zdaniem płeć w fotografii nie ma znaczenia. Liczy się wrażliwość – i ta wizualna i ta ludzka – a ona nie jest domeną ani kobiet ani mężczyzn. Oczywiście mamy różne doświadczenia, różne filtry, ale patrząc na zdjęcie rzadko możemy zgadnąć, jakiej płci była osoba, która nacisnęła spust.
 
Istnieje natomiast mnóstwo uwarunkowań, które sprawiają, że na rynku fotografii dokumentalnej kobietom może być trudniej. Światem społecznym rządzą przecież stereotypy płciowe – np. że w trudnych warunkach mężczyzna poradzi sobie lepiej. Istnieją też konkretne ograniczenia – to kobiety częściej opiekują się dziećmi albo osobami starszymi w rodzinie, co z pewnością nie pomaga w podjęciu decyzji o pojechaniu na zlecenie na drugi koniec świata. A dodatkowo różne seksistowskie uwagi podważają naszą pewność siebie.
 
W magazynach, dla których pracowałam, większość osób fotografujących stanowiły jednak kobiety, więc osobiście w pracy nigdy nie miałam "pod górkę". Ale obserwowałam czasem różne zaskakujące sytuacje. Kiedy pracowałam z Bartkiem, zdarzało się, że ludzie automatycznie uznawali, że to on jest profesjonalistą, a ja przy okazji robię te zdjęcia. W jednym z magazynów zostałam podpisana nie jako fotografka czy autorka zdjęć, tylko jako żona autora. Niby nic wielkiego, ale pokazuje szersze zjawisko. Czasem ludzie myślą, że to Bartek jest fotografem, chociaż to ja mam cały czas aparat w rękach. Tak jakby rzeczywistość w ogóle im nie przeszkadzała, nie zmieniała tego, czego się spodziewają.
 
Bo kiedy słyszymy słowo "fotograf", wyobrażamy sobie natychmiast mężczyznę z aparatem. To nie jest zła wola, tak działa nasz mózg. Dlatego uważam, że ważne jest używanie słowa "fotografka".
 
Julia Zabrodzka
 
Fotografia z cyklu "Do pierwszej krwi", fot. Julia Zabrodzka
 
SO: W otaczającej nas rzeczywistości coraz trudniej być zawodowym fotografem. Nie tylko przez dynamiczny rozwój fotografii cyfrowej i zalew sieci zdjęciami, ale również spadek popytu na drukowane magazyny i albumy. Dodatkowo nastał też czas pandemii. W tej ciężkiej sytuacji straciła Pani wiele zleceń. Jak aktualnie odnajduje się Pani w tych realiach?
 
J.Z.: Przede wszystkim straciłam stałą współpracę, ponieważ miesięcznik "Podróże" został zamknięty. Zlecenia dla innych magazynów były trochę przy okazji, ale faktycznie na początku pandemii nikt nie chciał publikować niczego o podróżach, więc te zlecenia również zniknęły. Teraz jest trochę lepiej, ale utrzymuję się raczej z pisania o podróżach niż z fotografowania.
 
W międzyczasie miałam publikacje w "The Guardian", a w Polsce m.in. w "Piśmie", "Polityce", "Vivie" czy "Zwierciadle", odezwały się do mnie też dwa magazyny niemieckie. Ale to wszystko były publikacje zrealizowanych już tematów. Niektóre z nich przygotowałam jeszcze dla "Podróży", inne jako projekty długoterminowe. Wcześniej, gdy realizowałam materiał, wiedziałam, że ukaże się na papierze. Teraz w zasadzie nigdy nie mam takiej pewności i to bardzo utrudnia pracę. Przede wszystkim psychicznie. Trudno jest rozmawiać z bohaterami i tłumaczyć, że być może nic z tego nie będzie, a materiał nie zobaczy światła dziennego.
 
Zmniejszyło się też zapotrzebowanie na tematy prezentowane w wąskim ujęciu, dotyczące jakiegoś zjawiska czy mniej popularnego miejsca. Tuż przed pandemią robiłam w Gwatemali zdjęcia członkom drużyny piłki nożnej, którzy grają w tradycyjnych majańskich strojach. Fenomen na skalę gwatemalską ale i światową: malownicze połączenie sportu i rdzennej kultury. Plus aspekt emancypacyjny, bo w drużynie są też piłkarki, rzecz w konserwatywnym społeczeństwie nietypowa. Bardzo lubię ten fotoreportaż, ale nikt nie jest nim zainteresowany. Bo temat jest zbyt niszowy.
 
Prócz publikacji są też oczywiście inne sposoby dzielenia się fotografią, jak festiwale fotograficzne czy pokazy podróżnicze. Czasem więc przygotowuję prelekcje i występuję np. w domach kultury czy na festiwalach podróżniczych. To też ma swoje plusy, na przykład daje mi wolną rękę w doborze zdjęć i tematów. Wiąże się za to z pokazywaniem siebie. Jako autorka zdjęć czy artykułów w magazynie mogę pozostać w cieniu, tutaj muszę wyjść na środek sceny i stanąć w świetle jupiterów. To jest zmiana, do której się przyzwyczajam.
 
Natomiast wracając do sytuacji na rynku, to kiedy na niego wchodziłam, zewsząd słyszałam, że złote czasy już dawno minęły, że nie da się utrzymać z fotografii itd. Takie zwyczajowe narzekanie. Oczywiście nie dało się zarobić na tym fortuny, ale jakoś wiązałam koniec z końcem, więc wierzę, że teraz też się uda.
 
Julia Zabrodzka
 
Fotografia z cyklu "Carnaval Sztukmistrzów", fot. Julia Zabrodzka
 
SO: Czym w Pani opinii różni się fotografia podróżnicza od dokumentalnej?
 
J.Z.: Myślę, że fotografia podróżnicza może być też fotografią dokumentalną. Wszystko zależy od tego, ile czasu na nią poświęcimy, jak się przygotujemy, jakie mamy doświadczenie. Fotografia podróżnicza to bardzo szerokie pojęcie. Dla mnie była doskonałą szkołą i drogą, która doprowadziła mnie do fotografii dokumentalnej.
 
SO: Fotografowie podróżniczy mają swoje wypracowane sposoby na zdjęcia. Na przykład, w pierwszy dzień w nowym miejscu nie wyciągają aparatu fotograficznego, albo przed podróżą spędzają wiele godzin oglądając wszystkie dostępne zdjęcia i planują swoje przyszłe kadry. Jaki jest Pani sposób?
 
J.Z.: Ostatnio przeczytałam, że niektórzy planują ze szczegółami kadry i niesamowicie mnie to zaskoczyło. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby tak robić – na miejscu, nawet jeśli je dobrze znam, zbyt wiele jest zmiennych. A ja jestem też dość nietypową podróżniczką – od lat wracam w te same miejsca, przede wszystkim do Hiszpanii, Meksyku i Gwatemali. Czuję, że fotograficznie mogę z nich wyciągnąć znacznie więcej, niż gdybym ciągle "odkrywała nowe lądy". Nie wyobrażam sobie też pracy nad jakimś ambitniejszym tematem bez znajomości języka. Hiszpański na szczęście otwiera bardzo wiele możliwości.
 
Kiedy zabieram się za nowy temat, przede wszystkim szukam kontaktów – osób, które pozwolą mi go zrozumieć i takich, które ułatwią mi wejście w środowisko. W zagranicznych mediach fotografowie mogą sobie pozwolić na opłacenie fixerów, co zawsze było poza moim zasięgiem. Mam jednak szczęście do ludzi i prawie zawsze udawało mi się dotrzeć tam, gdzie chciałam. Czasem wymaga to po prostu bezpośredniego kontaktu, wydeptania sobie ścieżek, czasem nawiązania kontaktu przez internet. Z majańskimi królowymi w Gwatemali kontaktowałam się przez Facebook, z kolei w Andaluzji wszystko trzeba było załatwiać na miejscu.
 
Bardzo ważne jest dla mnie, żeby bohaterowie akceptowali moją obecność. Dlatego np. street photo jest kompletnie nie z mojej bajki. Z drugiej strony, kiedy za bardzo się zaprzyjaźnię z bohaterami, to przestaję robić zdjęcia. Trudno mi to wyjaśnić. Może wtedy sam kontakt z ludźmi staje się ważniejszy? Nie robię więc sobie żadnych dni bez aparatu itp., raczej ustalam zasady, szczerze tłumaczę kim jestem i od razu wyciągam aparat.
 
Julia Zabrodzka
 
Fotografia z cyklu "Flamenco", fot. Julia Zabrodzka
 
 
SO: Często słyszymy "gdybym miał taki obiektyw/aparat, to też robiłbym takie zdjęcia…". Jaką rolę w Pani twórczości odgrywa sprzęt fotograficzny?
 
J.Z.: Robię zdjęcia lustrzanką pełnoklatkową, co jest już nieco passé. Nie lubię myśleć o sprzęcie, nie lubię go zmieniać, nie interesują mnie testy i nie bardzo umiem o nim rozmawiać. Ale nie uważam, że jest bez znaczenia. Dobry, jasny obiektyw naprawdę może zmienić nasze możliwości fotograficzne. Kiedy kupiłam 35-tkę ze światłem 1.4, odkryłam nowe światy, zwłaszcza, że często pracuję w słabym świetle i to było to, czego mi brakowało. Z drugiej strony są fotografowie, którzy robią świetne zdjęcia telefonem. Chyba chodzi o to, żeby każdy znalazł coś dla siebie.
 
SO: Dziękujemy za rozmowę.
 
 

Autor: Redakcja SwiatObrazu.pl



Najnowsze fotografie

Miodunka Łabędź krzykliwy Ciemiernik biały z cyklu ja i mój przyjaciel Sprzeczka Bielik Klangor