1 grudnia 2009, 15:42
Autor: Anna Cymer
czytano: 20175 razy

Prawdziwy fotoreportaż nie może być ilustracją

Prawdziwy fotoreportaż nie może być ilustracją

O archiwach fotograficznych, donosach, prawdziwym reportażu i zdjęciach z krajów dawnego Bloku Wschodniego. Rozmowa z Moniką Piotrowską, szefową Instytutu Fotografii Pro Fotografia i organizatorką Festiwalu Fotodokumentu

 

- Jak się narodził Instytut Fotografii Pro Fotografia? Skąd się wziął pomysł i czym się na co dzień zajmuje, bo organizowanie festiwalu Fotodokumentu nie jest jedyną rzeczą, którą się zajmujecie.

- Pomysł na stworzenie Instytutu pojawił się w związku z działalnością Janusza Nowackiego, który „od zawsze” w swoim życiu fotograficznym zajmował się tworzeniem własnej fotografii i jednocześnie promocją fotografii w ogóle. M.in. jeszcze do 2004 r. prowadził słynną Galerię „pf”. Jest też niespotykanym w obecnych czasach kolekcjonerem materiałów archiwalnych, dotyczących poznańskich, wielkopolskich i w ogóle polskich fotografów. W pewnym momencie powzięliśmy zamiar, żeby współdziałać. Nazwa „archiwum” nieco ogranicza pole działania, „instytut” – wydaje się patrzeć bardziej w przyszłość. Jest więc Instytut, który zaczął funkcjonować na zasadach fundacji, bo to najlepsza forma promocyjnej działalności społecznej czy artystycznej.

Pro Fotografia dokument reportaż wywiad rozmowa fotografia Monika Piotrowska festiwal fotodokumentu warszawa poznań
fot. Janusz Nowacki


- Rozumiem, że powstanie Instytutu poszerzyło waszą działalność, ale archiwum Janusza Nowackiego nadal powstaje?

- Tak, jak najbardziej. Janusz jest w tej chwili na etapie opisywania, opracowywania archiwum, dostał na to środki Samorządu Województwa Wielkopolskiego. Jego praca ma wyjątkowe znaczenie, ponieważ stara się zachować to, co znika z archiwów nawet dużych instytucji, które często upadają czy upadły w ostatnim dwudziestoleciu. Chodzi o druki ulotne, recenzje z gazet, katalogi itp.
Przy okazji „DoNosów”, polskiej wystawy, którą można teraz zobaczyć w ramach tegorocznego Festiwalu Fotodokumentu, prezentacji prac czterech poznańskich fotografów, okazało się też, że jeśli prywatnie u fotografów nie zachowały się negatywy zdjęć, publikowanych np. w latach 70. czy 80., to nigdzie indziej zazwyczaj ich już po prostu nie ma. Zaledwie pojedyncze redakcje przechowują do dziś negatywy, pracujących dla nich kiedyś fotografów, ale są to sporadyczne przypadki. Najgorzej sprawa ma się z efemerycznymi wydawnictwami z lat 90., których żywot był krótki, ale które nierzadko publikowały doskonałą fotografię. Ich już nie znajdzie się nigdzie.
Jednym z takich wydawnictw było pismo „Poznaniak”, dla nas o tyle cenne, że pracował dla niego Mariusz Stachowiak, jeden z czwórki fotografów, których prace pokazujemy na wystawie „DoNosy”. Fotografowie bardzo często nie mają uporządkowanych własnych archiwów i dopiero w sytuacjach takich, jak ta z „DoNosami” – dosłownie zmuszeni do przejrzenia zbiorów pod kątem wystawy (dziś przecież wszyscy na nic nie mamy czasu), znajdują te świetne klatki na negatywach sprzed lat. Ostatecznie nie bez wyraźnej przyjemności.
Wracając do archiwum Janusza Nowackiego - jego wieloletnia praca zaowocuje stroną internetową, na której zostanie udostępnione Wielkopolskie Archiwum Fotografii. Sukces tego przedsięwzięcia wynika także z tego, że sam Janusz jest chodzącą encyklopedią fotografii, człowiekiem z ogromną wiedzą. Dlatego też z jego inicjatywy w tym archiwum, poza podstawowymi informacjami na temat fotografa, ma znaleźć się bibliografia jego twórczości.

Pro Fotografia dokument reportaż wywiad rozmowa fotografia Monika Piotrowska festiwal fotodokumentu warszawa poznań
fot. Mariusz Stachowiak


- Głównym polem działalności Instytutu Pro Fotografia jest popularyzacja fotograficznego dokumentu. Co w nim jest takiego ważnego, cennego dla nas dziś?

- Dziś w fotografii dzieje się bardzo dużo, nigdy po 1989 roku nie działo się tyle wokół tego medium, ale jednocześnie fotografia dokumentalna reportażowa pozostaje wciąż niedoceniana, pomijana i niesprawiedliwie wrzucana do jednego worka z fotografią prasową. Dlatego jako Instytut Pro Fotografia postanowiliśmy skoncentrować się na fotoreportażu i dokumencie, czyli dziedzinach wciąż w Polsce na poważnie nie przedstawianych.
Zawsze zachwycały mnie tłumy, odwiedzające wystawy fotoreportaży w Niemczech – tam na tego typu ekspozycje chodzą całe rodziny i nie tylko oglądają zdjęcia, ale też chętnie czytają ich opisy i komentarze. Takie wystawy mają ogromną publiczność i organizuje się je w najbardziej znanych muzeach. W Polsce też tak może być, nie jesteśmy inni, ludzie też żywo reagują na taką fotografię.
Instytut Fotografii Pro Fotografia od listopada 2008 r. prowadzi Galerię 2piR w poznańskiej Wyższej Szkole Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa  (szkoła powierzyłą nam swoją galerię, bo wystawy, które organizujemy, mają wiele wspólnego z profilem nauczania w WSNHiD). Galeria zajmuje centralną przestrzeń szkoły, przechodzi przez nią kilka tysięcy studentów i mnóstwo gości uczelni, przychodzących do budynku w całkiem innych sprawach. Mogą tę fotografię odrzucić, a jednak w większości się angażują, oglądają, komentują. I to jest bardzo pozytywny objaw, żywe świadectwo, że dokument ludzi interesuje.

- Powiedzmy może przy tej okazji, jakie są różnice między fotografią prasową a dokumentem, bo często się je traktuje łącznie, a przecież nie są tym samym. Szczególnie dziś, gdy zdjęcia do gazet powstają według bardzo szczegółowych zaleceń redakcji, więc już rzadko kiedy coś opowiadają, dokumentują.

-  Nie chcę umniejszać fotografii prasowej, to właśnie z niej wywodzi się fotografia reporterska, którą pokazujemy. Ale dziś, niestety, prasa opłaca fotografa, żeby zilustrował temat, opisywany przez dziennikarza. Nie ma w niej miejsca na niezależny fotoreportaż, formę, która opowiada samodzielnie, bez słów. Osobno trzeba jeszcze określić pojęcie fotografii dokumentalnej – do niej należą i fotografia reporterska, i prasowa, ale można do niej wpisać nawet klasycznie pojmowany pejzaż, no i lubiane dziś bardzo projekty, archiwizujące architekturę przemysłową, synagogi, miejsca parkingowe, emigrantów, imigrantów itd., słowem - wszystko, co dokumentuje rzeczywistość. Natomiast fotografia reporterska charakteryzuje się tym, że jest wartką opowieścią o człowieku i świecie przez niego kreowanym. Jest reakcją na to, co się dzieje przed oczami fotografa. W innych gatunkach fotografii często najpierw pojawia się myśl, pomysł, a dopiero później powstaje zdjęcie. Fotografia reporterska daje pierwszeństwo temu, co fotograf widzi. To nie oznacza, że fotoreporter nie myśli, tylko że zawsze najpierw następuje wydarzenie, a później - myśl, kadr, naciśnięcie migawki. Żeby móc powiedzieć coś zdjęciem reporterskim, trzeba mieć nie tylko talent, ale i życiowe doświadczenie, trzeba  najpierw coś przeżyć, żeby umieć coś zobaczyć, a później opowiadać o tym innym. Taka fotografia przede wszystkim stawia pytanie. Pytanie prowokuje człowieka, by się przy niej zatrzymał, zastanowił, coś w sobie uporządkował. Przy obrazie, który jest po prostu ładny, działa tylko formą, można wypocząć, lecz nie stawiać pytania, czy na nie odpowiadać.

- Czyli można powiedzieć, że idealną sytuacją jest ta, gdy fotoreporter natrafia na jakąś sytuację i ją fotografuje, bez planowania, bez szykowania się do tego?

- Jak najbardziej tak. Fotoreportaż nie powinien powstawać według scenariusza, tak, jak dzieje się to dziś często, gdy fotograf „jedzie realizować projekt”. Tak być nie powinno, bo projekt już ogranicza, coś narzuca.
To odwrócenie kryteriów nastąpiło w naszych czasach w wielu dziedzinach. Wydawcy prasowi robią „badania rynku”, czyli pytają czytelników, co chcieliby przeczytać w ich gazetach, żeby sprostać ich wymaganiom. Czyż nie jest właśnie zadaniem dziennikarza, by znaleźć ciekawy temat? To ogłupianie społeczeństwa z założenia, szkodliwe i zdradliwe. W fotografii odwrócenie kryteriów owocuje tym, że otrzymujemy od autora najwyżej ładne zdjęcie na ścianę, ale nie takie, które na nas podziała głębiej, na tworzenie jakiegoś kawałka osobowości.
Z tego wynika też paradoks, że otaczają nas miliony zdjęć, niby przywiązuje się do nich wagę, ale zdjęcia powstają nie tylko na zamówienie, lecz i według pomysłu redakcji, nie dowiadujemy się z nich niczego innego niż to, co zawarto w tekście.

- Czyli te projekty, które można zobaczyć na Festiwalu Fotodokumentu – to też materiały, powstałe z potrzeby serca fotografa, nie na czyjeś zlecenie?

- Dziś już mało który fotoreporter żyje z fotoreportażu. Stało się właściwie czymś oczywistym, że fotograf robi zdjęcia komercyjne po to, żeby zarobić na życie i chwile wolności, gdy jeździ tam, gdzie chce i tworzy uczciwe reportaże.

Pro Fotografia dokument reportaż wywiad rozmowa fotografia Monika Piotrowska festiwal fotodokumentu warszawa poznań
fot. Mariusz Forecki


- Skoro wiemy już na pewno, że miejscem dla prezentacji fotoreportażu jest galeria, jak wygląda na świecie sprawa z festiwalami fotografii dokumentalnej? Współpracujecie z holenderskim festiwalem Noorderlicht, znanym i cenionym, czy wiele jest podobnych imprez i wydarzeń?

- Twórcy festiwalu Noorderlicht nazywają zdjęcia, które pokazują, fotografią społeczną, ta tematyka akurat ich interesuje najbardziej. Ale patrząc na całą Europę, podobnych festiwali nie ma wcale tak wiele. Natomiast mnóstwo jest pojedynczych wystaw fotoreportażu i one są chciane, oglądane. I nie mają one nic wspólnego z tak popularną w Polsce doroczną wystawą World Press Photo.
Nasz festiwal Fotodokumentu jest wynikiem tego, że dostrzegliśmy niszę na polskim rynku, na którym do tej pory nie było podobnego wydarzenia. Naszym celem nie jest też zalewanie widzów potokiem zdjęć – chcemy promować dobrych fotografów i ich dorobek. Najlepiej na wysatwach, prezentujących prace maksymalnie pięciu autorów. W przeciwnym razie widzowie przestają rozróżniać autorów, zapamiętują temat, ale nie kojarzą fotografów z ich pracami. Oczywiście na naszych obu festiwalach pokazaliśmy też wystawy, złożone z prac nawet ponad dwudziestu autorów, ale jest to sytuacja wyjątkowa, właśnie festiwalowa – szeroki przegląd świetnych zdjęć i autorów w jednym czasie i miejscu.

Pro Fotografia dokument reportaż wywiad rozmowa fotografia Monika Piotrowska festiwal fotodokumentu warszawa poznań
fot. Andrei Pandele


- Skoro wiemy już, że na tegorocznej wystawie „Behind walls” jest tak wielu autorów, że mogą nam umknąć ich nazwiska, na których powinniśmy zwrócić uwagę?

- Dla mnie największym odkryciem tej prezentacji był Andrei Pandele, który stworzył niesamowicie drobiazgową dokumentację życia w socjalistycznej Rumunii. Ale prace każdego z pozostałych autorów są równie wciągające. Zaskakujące, że tworzą spójny, pełny obraz życia, jakie toczyło się w każdym z krajów byłego Bloku Wschodniego. Począwszy od takich jego przejawów, jak na zdjęciach, pokazywanych przez mieszkającą w Nowym Jorku Bułgarkę, Svetlanę Bahchevanovą. Co ciekawe, to nie są zdjęcia jej autorstwa, a reprodukcje zdjęć, powstałych w l. 50., znalezionych 40 lat później przez kogoś na śmietniku. Mimo że te zdjęcia są sztandarowymi przykładami ówczesnej propagandy, jest to też zarazem po prostu bardzo dobra fotografa; widać, że ich autor lubił to, co robił. Bahchevanova właśnie tę jego pasję chciała pokazać.
„Behind Walls” składa się ze zdjęć poważnych i śmiesznych, oficjalnych i prywatnych – łączy je właśnie pasja twórców, którzy niezależnie od politycznego klimatu uprawiali bardzo dobrą fotografię. Życie szare i zwyczajne pokazać było trudniej, np. Gustav Aulehla za fotografie żołnierzy radzieckich, stacjonujących w Czechosłowacji, w przygranicznym Karniowie, trafił do więzienia. Wśród 90 tysięcy negatywów, jakie po sobie zostawił, są jednak także inne, najróżniejsze obrazki z codzienności małego miasteczka i nie stopień zagrożenia autora, lecz jakość obserwacji przesądzają o wartości zdjęć Aulehli. Najbardziej przejmujące przedstawia wnętrze kontenera mieszkalnego robotników, przyjmujących właśnie za parę koron miejscową prostytutkę.
Te zdjęcia są nie tylko przejmujące, ale przede wszystkim mówią bardzo dużo o ludziach, pokazują zwyczajne, szare życie, nie to z plakatów propagandowych, tylko takie, które niewiele się różniło od życia gdzie indziej.
Z reakcji widzów, którzy widzieli wystawy w Poznaniu, widać było, że sprawdziło się zestawienie dwóch festiwalowych wystaw, czyli międzynarodowej „Behind Walls” i polskich „Donosów” - prac czterech poznańskich fotografów, Janusza Nowackiego, Mariusza Foreckiego, Mariusza Stachowiaka i Macieja Kuszeli. Mieszkańców wszystkich krajów Bloku Wschodniego w tamtych czasach wiele łączyło, prowadzili podobne codzienne życie i podobne wydarzenia nas otaczały. I patrząc na te zdjęcia czuje się tę bliskość, która dziś musi rzutować na to, że w Unii Europejskiej wspólnie różnimy się od jej starych krajów członkowskich. 

Pro Fotografia dokument reportaż wywiad rozmowa fotografia Monika Piotrowska festiwal fotodokumentu warszawa poznań
fot. Gustav Aulehla


- Kuratorem wystawy „Behind Walls” jest Holender, Wim Melis. On nie zna czasów komunizmu, nie czuje tej bliskości, o której mówimy. Jak on patrzył na te zdjęcia? Czy sądzisz, że ta wystawa byłaby inna, gdyby robił ją ktoś z naszej części Europy?

- Za przykład niech posłuży zdjęcie Andrzeja Baturo, z wystawy „Behind Walls” – zdjęcie z komisji lekarskiej podczas poboru do wojska, pokazujące rząd nagich mężczyzn. Melis widział w tym syndrom reżimu, opresji, świadomego poniżenia ludzi przez „system”. Mnie się ono kojarzy z „Paragrafem 22” Josepha Hellera, zresztą lekturą dostępną w PRL. To obraz z każdego wojska, dla wojska człowiek zawsze jest bezosobowym instrumentem. Sądzę, że wojsko wszędzie tak wygląda. Tym samym zdjęcie Batury nie jest obrazem opresji komunistycznej, tylko jest kwintesencją wojska w ogóle.
Melis dokonał bardzo interesującego doboru zdjęć – to duża zaleta tej wystawy. U nas każdy kurator przy takiej tematyce uwikłałby się w polityczne konotacje, nie byłby obiektywny. Holender nie ma tego bagażu historii, więc miał świeże na ten temat spojrzenie.
Natomiast przygotowując opisy do prezentacji „Behind Walls” w Polsce, musiałam zmienić albo wręcz usunąć niektóre komentarze Melisa. U nas (czy w innych krajach dawnego Bloku Wschodniego) brzmiałyby zbyt naiwne, ze szkodą dla zdjęć.
A przecież najistotniejsze na tym festiwalu są fotografie.
 

Więcej o Instutucie Pro Fotografia na www.profotografia.pl

Pro Fotografia dokument reportaż wywiad rozmowa fotografia Monika Piotrowska festiwal fotodokumentu warszawa poznań
fot. Andrzej Baturo

Pro Fotografia dokument reportaż wywiad rozmowa fotografia Monika Piotrowska festiwal fotodokumentu warszawa poznań
fot. Svetlana Bahchevanova



www.swiatobrazu.pl