26 sierpnia 2007, 11:35
Autor: Anna Cymer
czytano: 3526 razy

Sentymentalnie

Sentymentalnie

Gdy studiowałam fotografię 6 lat temu, aparat cyfrowy był wielką rzadkością. Jedyna szansą na zaliczenie ćwiczeń było przyniesienie własnoręcznie zrobionych odbitek. Nieprawdopodobne, jak szybko tamte czasy się skończyły.

Jeden z kanałów telewizji nadaje latem program, w którym wspominane są filmy, seriale, audycje nadawane w telewizji przed laty. „Reksio”, „Dynastia”, relacjonowane niegdyś posiedzenia Partii – wszystko to wspominają dziś z rozrzewnieniem znane osoby niezależnie od wieku. Bo nagle okazuje się, że ktoś, kto dziś ma 60 lat pamięta „Bolka i Lolka” tak samo dobrze, jak osoba, która nie ma jeszcze trzydziestki. Czy to znaczy, że 20 lat temu cała Polska oglądała kreskówki?
Pewnie nie, pewnie chodzi o to, że po latach wrodzona ludziom tendencja do sentymentalizmu powoduje, że choć szczegóły się zacierają, każdy „jakoś tam” pamięta, co było kiedyś.
Wspomniany program skojarzył mi się z innym zdarzeniem. Kilka tygodni temu wybrałam się – po bardzo długiej przerwie – na warszawską giełdę fotograficzną. Jeszcze 5 lat temu bywałam tam co niedziela, najpierw wyczekując w długiej kolejce do wejścia, później przeciskając się w tłumie wielbicieli fotografii. Miałam swoje ulubione stoisko, na którym kupowałam filmy – niestety nie tylko ja, zawsze trzeba było poświęcić kilkadziesiąt minut na zakupy, bo kolejka kłębiła się przez cały parter Stodoły. I nawet nie przeszkadzało to, że na sporym odcinku przebiegała tuż obok nie zawsze czystej toalety. Warto było stać, bo wybór duży, ceny atrakcyjne, a sprzedający państwo zawsze doradzili, czy do czarno-białych pejzaży to lepiej wziąć Ilforda czy Neopana.
Jak jest teraz na giełdzie? Po pierwsze nie ma kolejki, ani do wejścia, ani do żadnego ze stoisk. Po drugie większości straganów też już nie ma – nie trzeba się przeciskać pomiędzy rozstawionymi wszędzie stolikami – teraz handluje się „w komforcie”, wśród pustych stołów. Choć ci sami państwo nadal sprzedają negatywy, raczej nie zjeżdżają już do nich fotografowie z całego województwa. Prawdopodobnie za rok – dwa istnienie giełdy nie będzie już miało sensu.

Nie mam zamiaru potępiać zmian ani wylewać łez za powiększalnikiem rozstawionym  na prace w łazience. Ot, zwykła kolej rzeczy, świat się zmienia. Kiedyś się podobała „Dynastia”, dziś się ogląda „Magdę M.”, 20 lat temu dzieciaki uwielbiały Reksia, dziś wolą Atomówki albo „Włatców Móch”.
Jednak w tej gigantycznej przemianie w fotografii, jaka dokonała się na naszych oczach, zadziwia mnie jedno – prędkość zmian. Gdy w 2001 roku jeden z kolegów przyniósł na zajęcia zdjęcia, zrobione aparatem cyfrowym i wydrukowane na papierze (no ta bene był to zwykły papier, na jakim drukuje się teksty), wywołał wielkie oburzenie. I to nie wśród wykładowców, a wśród studentów. Po pierwsze uznaliśmy go za szpanera, który ponad „prawdziwą fotografię” przedkłada tanie pozerstwo, po drugie natychmiast uznaliśmy, że te „świstki”, które przyniósł, nie mają w ogóle nic wspólnego z fotografią. Przecież to było zaledwie kilka lat temu!! Chyba mało jest zjawisk, które uległy tak błyskawicznej zmianie. Podejrzewam, że dziś jest dokładnie odwrotnie: jeśli ktoś na zajęcia przyniesie własnoręcznie zrobione odbitki, to cześć osób uzna go za szpanera, część na niegroźnego szaleńca.
Ludzie się starzeją, świat się nieustannie zmienia (mówi się nawet, że idzie naprzód). Mam nadzieję, że nie zostanę uznana za zgorzkniałą staruszkę, ale chyba wolę, jak zmiany wokół mnie następują trochę wolniej...



www.swiatobrazu.pl