4 maja 2008, 13:47
Autor: Anna Cymer
czytano: 4179 razy

Sezon na śluby rozpoczęty

Sezon na śluby rozpoczęty

Z robienia zdjęć na ślubach da się podobno wyżyć. I chyba wielu fotografów w ten sposób dorabia lub zarabia. Ale jednocześnie strasznie się tego wstydzi.

Zaczyna się sezon ślubny. Wszystkie pisma kobiece mają w tym miesiącu dodatki nie tylko o tym, jaką dobrać suknię, ale też jak długo przed ślubem rozpocząć kosmetyczne zabiegi, gdzie pojechać w podróż poślubną, jakie dobrać kwiaty do dekoracji weselnego stołu.

Łatwo można stworzyć listę zabytków, parków i różnych miejsc, których w soboty od maja do września lepiej nie odwiedzać. W ślubnym sezonie co ładniejsze miejsca w Polsce są okupywane przez młode pary i ich fotografów, kamerzystów, rodziny i gapiów. Zdjęcie na tle zabytku, zdjęcie pod kwitnącym krzakiem, z rodzicami, ze świadkami. A za rogiem następna para, czekająca na swoją kolej, na swoje niezapomniane zdjęcie w tym samym miejscu.

Kilka lat temu – w czerwcu – w ramach „przyjacielskiej usługi” robiłam zdjęcia na ślubie przyjaciół. Oczywiście nie tylko podczas części w kościele – scen do sfotografowania było więcej. Błogosławieństwo rodziców w domu, życzenia gości, wesele, no i sesja „w naturze”. Z kościoła, w którym odbywała się uroczystość, najbliżej było do Wilanowa – tam więc pojechaliśmy w plener. „Moi” państwo młodzi nie upierali się na zdjęcie na tle pałacu, więc od razu poszliśmy do parku. Wędrowanie po alejkach i zdjęcia mniej pozowane, a bardziej dynamiczne poszły gadko, pogoda dopisywała, wszyscy mieli świetne humory, a w bocznych alejkach nie było ani jednego – poza nami – człowieka. Gdy jednak wyszliśmy na skwer przed pałacem, tam trudno się było przecisnąć i dojść do parkingu tak, żeby nie wejść w kadr którejś z par, a raczej któremuś ze ślubnych fotografów. Do miejsca, z którego roztaczał się najładniejszy widok na pałac, stała wręcz kolejka par i ich kamerzystów. To oczywiście anegdotyczna historia, ale tamto doświadczenie (jedyne w życiu) pokazało mi, jak bycie fotografem ślubnym jest ciężkim zajęciem.
Ja i tak miałam dobrze – ślub brali moi przyjaciele, dookoła było pełno znajomych, panowała dość rozprężona atmosfera. Ale ciężar odpowiedzialności czułam i tak. Co będzie, jeśli zdjęcia nie wyjdą (koniecznie trzeba dodać, że opisuję zdarzenia sprzed ery cyfrowej – zdjęcia robiłam aparatem analogowym, a dokładnie dwoma, w jednym miałam film czarno-biały, w drugim kolorowy)? Przecież ślubu nie da się powtórzyć! Co, jeśli będą nieoświetlone albo prześwietlone? Albo nie zdążę nacisnąć migawki w najważniejszym momencie? Stres był to straszliwy. A – co gorsza – nawet bałam się napić alkoholu podczas wesela, bo jeszcze by mi się czas naświetlania pomylił z przysłoną... 

Na szczęście zdjęcia wyszły dobrze i państwo młodzi byli zadowoleni, ale ja do dziś wspominam tamto doświadczenie jako stres i ciężką pracę. Dlaczego więc setki czy tysiące fotografów, którzy co roku w ten sposób dorabiają, tak się tego wstydzą? Przecież to nie tylko wymaga od człowieka bycia na każde zawołanie przez cały sobotni dzień, wymaga nie tylko całodobowej prawie czujności (żeby się „wstrzelić” w moment pierwszej łzy wzruszenia podczas błogosławieństwa, zakładania obrączki, krojenia tortu, uścisku teściowej), ale też nie lada inwencji. Nawet pozornie banalne zdjęcie na tle zabytku trzeba umieć zrobić, żeby państwo młodzi tamte emocje na podstawie zdjęcia mogli odtworzyć. A i biel sukni czy błękit oczu trzeba później wydobyć (panny młode były brzydsze zanim nastał Photoshop), więc praca nie kończy się w chwili rozpoczęcia nocy poślubnej.
Ślub to ważne zdarzenie, nie ma w tym nic dziwnego, że każdy chce mieć z niego wyjątkowe zdjęcia. Nie wiem, dlaczego ta praca, żeby dwoje ludzi, ich dzieci, wnuki i prawnuki dostali piękne zdjęcia, jest czymś tam wstydliwym?



www.swiatobrazu.pl