13 kwietnia 2011, 11:40
Autor: Jarosław Zachwieja
czytano: 4899 razy

Ostatni pstryk mody - sprzętowe obsesje. Tyle jeszcze do zrobienia...

Ostatni pstryk mody - sprzętowe obsesje. Tyle jeszcze do zrobienia...

Za sprawą rozwoju technologicznego w nowoczesnych aparatach i kamerach wideo aż roi się od rozbudowanych funkcji, z których użytkownicy korzystają bardzo rzadko bądź wręcz wcale. Niemniej trudno oprzeć się wrażeniu, że wielu fotografów od lat już czeka na wymarzone narzędzia, które mogłyby bardzo wspomóc ich pracę, a których jak na złość żaden producent sprzętu do fotografowania i filmowania nie ma zamiaru zaimplementować w swoich produktach.


Określenie "odgrzewany kotlet" całkiem trafnie wydaje się opisywać wiele urządzeń trafiających na rynek foto-wideo. Konstrukcje takie jak kamery Panasonic HDC-TM900, HDC-HS900 oraz HDC-SD900 (następcy modeli HDC-TM700, HDC-HS700 oraz HDC-SD700), czy wiele nowych modeli lustrzanek cyfrowych różnią się od urządzeń przez nie zastępowanych w bardzo niewielkim stopniu i często trudno jest nawet wskazać jakikolwiek rozsądny powód, dla którego urządzeniom takim nadaje się nowe nazwy. Samo zjawisko nie jest oczywiście niczym nowym – już dwa lata temu miniaturowa lustrzanka Olympus E-450 zastąpiła na rynku wówczas już nieco leciwego, choć bardzo udanego damskiego Olympusa E-420. "Nowość" ta nie różniła się przy tym niemal niczym od swojego poprzednika, za wyjątkiem kilku drobnych zmian i usprawnień. Tak samo było trzy lata wcześniej z Canonem EOS 30D (różnił się od "dwudziestki" głównie ekranem LCD i obecnością punktowego pomiaru światła) oraz wieloma innymi cyfrówkami. W przypadku aparatów kompaktowych i kamer amatorskich reguła ta obowiązywała i obowiązuje jeszcze mocniej, a przyczyną tego jest konieczność regularnego "odświeżania" całej linii urządzeń nawet wówczas, gdy w aparacie nie zmienia się nic poza numerkiem na obudowie. Klient nie kupi wszak produktu z 2010 roku, skoro obok na półce leży model konkurencji nowszy o pięć miesięcy.

ostatni pstryk mody sprzętowe obsesje tyle jeszcze do zrobienia aparaty kamery nowe funkcje felieton publicystyka
Choć Canona EOS 600D trudno jest tak do końca nazwać odgrzewanym kotletem, to jednak wszyscy znawcy tematu są zgodni co do tego, że liczba wprowadzonych w nim zmian jest stosunkowo niewielka i wynika raczej z dążenia do "wyrównania" linii produktów przez japońskiego producenta (przez wypuszczenie na rynek tańszego odpowiednika modelu Canon EOS 60D) niż z rzeczywistych potrzeb konsumentów. Najbardziej widoczną nową cechą w tym modelu jest uchylny wyświetlacz LCD, którego obecność niewątpliwie zapewni tej lustrzance dobrą sprzedaż.

 

Czy to wszystko oznacza, że dotarliśmy już do kresu rozwoju technik cyfrowych i nic nowego – poza zwiększaniem liczby megapikseli, krotności zooma i liczby mordek rozpoznawanych przez systemy detekcji twarzy – nie pojawi się już w używanym przez nas sprzęcie? Oczywiście, że nie! Wiele problemów znanych jeszcze z czasów, gdy dominowała fotografia analogowa i aparaty pozbawione układów elektronicznych obecnie nie tylko są możliwe do rozwiązania, ale też dość banalne. I choć potrzeby każdego fotografa i filmowca są nieco odmienne, to jestem pewien, że znalazłyby się i takie funkcje, których pojawienie się wzbudziłoby powszechny entuzjazm. Ja osobiście czekam na dwa takie udogodnienia: pierwszym z nich jest automatyczne (po wybraniu odpowiedniej opcji lub naciśnięciu przycisku na korpusie) ustawienia ostrości na hiperfokalną dla danej kombinacji ogniskowa/przysłona. Oszczędziłoby mi to sięgania do tabel i kalkulatorów podczas wykonywania zdjęć krajobrazowych i bardzo ułatwiło pracę.

Drugim takim ułatwieniem byłby specyficzny tryb pomiaru światła pozwalający łatwo wykonywać zdjęcia na granicy przepalenia obrazu. Zdjęcie takie nadawałoby się następnie świetnie do dalszej obróbki jako dysponujące najpełniejszym z możliwych zestawem danych o kolorystyce wszystkich punktów obrazu. Tryb taki byłby dość trudny (choć możliwy) do zrealizowania w tradycyjnych układach pomiaru światła, natomiast dość banalny w przypadku aparatów kompaktowych i lustrzanek pracujących w trybie LiveView – ponieważ urządzenia takie najczęściej dysponują już funkcją histogramu generowanego na żywo, to praktycznie cały mechanizm pomiarowy dostępny jest już w aparacie i wymaga tylko oprogramowania ustawiającego ekspozycję na wymaganym poziomie. Zapewne każdy z nas byłby w stanie wskazać kilka tego rodzaju mniej lub bardziej nowatorskich funkcji, które chętnie przywitałby w używanym przez siebie sprzęcie. Wiele z tych funkcji zostałoby powitanych bardzo przychylnie przez większe grono odbiorców, gdyby tylko doczekały się one realizacji w jakimkolwiek modelu aparatu. Niestety tak się nie dzieje – ale dlaczego tak jest i czy coś można na to poradzić?

ostatni pstryk mody sprzętowe obsesje tyle jeszcze do zrobienia aparaty kamery nowe funkcje felieton publicystyka ostatni pstryk mody sprzętowe obsesje tyle jeszcze do zrobienia aparaty kamery nowe funkcje felieton publicystyka
Od bardzo wielu lat aparaty fotograficzne dysponują określonym zestawem trzech trybów pomiaru światła – uśrednionym, centralnie ważonym i punktowym – dostępnych w rozmaitych odmianach. Tymczasem nowoczesne techniki cyfrowej rejestracji obrazu dają znacznie więcej możliwości, o których fotografowie używający aparatów tradycyjnych nie mogli nawet marzyć. Niestety żaden producent nie jest skłonny do odważniejszych eksperymentów na tym polu. (na zdjęciach widoczne zbliżenia wybieraków trybu pomiaru światła w aparatach Sony DSLR-A850 i Nikon D700).

 

Znana zasada marketingu głosząca, że popyt kreuje podaż, wydaje się nie mieć w przypadku urządzeń takich jak aparaty czy kamery wideo większego zastosowania – głosy użytkowników domagających się wprowadzenia do aparatów określonych funkcji czy ulepszenia już istniejących często pozostają bez odzewu. Wielką rolę dla rozwoju sprzętu – zarówno pozytywną, jak i negatywną – odgrywa tu natomiast konkurencja. Wystarczy, aby jakaś funkcja pojawiła się w aparacie firmy Nikon, aby już wkrótce stała się dostępna w konstrukcjach Canona czy Sony (oczywiście pod zupełnie nową nazwą, absolutnie oryginalna i dość często obłożona patentami). Dobrze, jeżeli są to funkcje potrzebne i przydatne choć części użytkowników, lecz niestety rzadko kiedy tak się dzieje. Naprawdę przełomowe pomysły pojawiają się rzadko i najczęściej potrzeba czasu, aby stały się w pełni użyteczne i funkcjonalne.

Osobna sprawa to niewykorzystywanie przez producentów oraz użytkowników potencjału tego wszystkiego, co już w aparacie siedzi. Tutaj da się wymienić kilka znamiennych przykładów, z których opisać chciałbym dwa. Pierwszym jest konsekwentnie umieszczany przez wszystkich producentów od około pięciu lat najpierw w aparatach kompaktowych, później w kamerach, a następnie w lustrzankach cyfrowych system detekcji twarzy mający wspomagać fotografów portretowych. W najlepszej sytuacji aparat po włączeniu odpowiedniego programu tematycznego potrafi dzięki temu określić liczbę fotografowanych osób w kadrze, tak ustawić przysłonę i ostrość, aby wszystkie twarze były wyraźnie widoczne, a parametry ekspozycji w taki sposób, aby prawidłowo naświetlić bohaterów zdjęcia. Z takim zakresem ułatwień mamy jednak do czynienia dosyć rzadko – większość aparatów wspomaga w ten sposób jedynie działanie autofokusa (nie zawsze skutecznie), pozostawiając ekspozycję w kwestii tradycyjnego układu pomiaru światła.

ostatni pstryk mody sprzętowe obsesje tyle jeszcze do zrobienia aparaty kamery nowe funkcje felieton publicystyka
Z niewiadomych powodów funkcja LiveView w lustrzankach postrzegana jest przez użytkowników (a także producentów sprzętu i osoby odpowiedzialne za projektowanie kampanii reklamowych) jako narzędzie służące do wykonywania zdjęć na co dzień w sytuacjach "typowych". Tymczasem nic bardziej błędnego – funkcja ta oddaje fotografom nieocenione usługi w pewnych bardzo konkretnych sytuacjach. Niestety brak wiedzy na ten temat sprawia, że narzędzie to nie jest używane do celów, do których się najlepiej nadaje i w konsekwencji zwyczajnie się marnuje. (fot. Canon)

 

Drugim z kolei przykładem technologii, kolokwialnie mówiąc olewanej – tym razem przez samych fotografujących – jest funkcja LiveView w lustrzankach. Mimo ładnych kilku lat, jakie upłynęły od jej pojawienia się w aparatach DSLR, nadal wydaje się być ona przez doświadczonych użytkowników tych urządzeń postrzegana za dzieło samego diabła i odmawia się jej racji bytu jako "nieprofesjonalnej". Tymczasem w określonych sytuacjach LiveView może oddać użytkownikowi wiele nieocenionych usług – sprawdza się szczególnie podczas fotografowania z manualnym ustawianiem ostrości oraz gdy chcemy skorzystać z funkcji podglądu głębi ostrości. Warunkiem skorzystania z tych dobrodziejstw jest oczywiście możliwość powiększenia fragmentu kadrowanej sceny na ekranie LCD i/lub chwilowego przymknięcia przysłony, co nie zawsze jest możliwe. Powracamy więc do wspomnianego już wcześniej problemu: czy dana funkcja zrealizowana została przez producentów sprzętu z głową, czy też nie? Jeżeli tak, to może się ona okazać bardzo przydatna i to w wielu sytuacjach. Ja sam wszystkie zdjęcia produktowe, wykonywane na potrzeby moich artykułów i testów publikowanych w serwisie SwiatObrazu.pl, wykonuję w trybie LiveView i obecnie już nie wyobrażam sobie robienia ich w sposób tradycyjny – byłoby to dla mnie po prostu o wiele mniej wygodne. Tymczasem wiele osób, z którymi w rozmowach poruszam temat funkcji LiveView w lustrzankach, odnosi się do niej pogardliwie i twierdzi, że nie mają zamiaru fotografować swoimi aparatami "na zombie" (popularne określenie wykonywania zdjęć aparatem trzymanym przed sobą w wyprostowanych rękach) niczym jakiś turysta. No cóż, też nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek robił zdjęcia lustrzanką w ten sposób, choć trybu LiveView używam dość często…

W czym można upatrywać takiego stanu rzeczy? Oczywiste i nasuwające się w pierwszej kolejności na myśl wyjaśnienie jest takie, że producenci sztucznie napędzają w ten sposób sprzedaż swoich modeli (zgodnie z tą teorią metoda "drobnych kroków" pozwala kilkakrotnie wepchnąć łaknącemu nowości i naiwnemu  klientowi towar prawie nie różniący się od poprzednika). Jednak teoria taka nie jest w stanie wyjaśnić wszystkiego, między innymi odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w sprzęcie fotograficznym i wideo pojawiają się funkcje nikomu niepotrzebne, a brak jest takich, na których zależy użytkownikom. Na pewno implementowanie zupełnie nowych funkcji jest złożonym procesem wymagającym pieniędzy, czasu, a co najważniejsze współpracy pomiędzy różnymi wydziałami firmy, co na szczeblu korporacyjnym jest znacznie trudniejsze, niż się może wydawać (użytkownicy aparatów Canon z serii EOS xxxD oraz EOS xxD musieli czekać kilka lat, aż w ich sprzęcie pojawi się korekta ekspozycji szersza niż -2/+2 EV, choć w rozwiązaniach konkurencyjnych było to już standardem). Podobnie głosy zainteresowanych tematem użytkowników i recenzentów nie zawsze są na tyle głośne, aby dotrzeć do uszu zespołów decydujących, co w nowym sprzęcie zostanie zmienione, a co nie. Ważne jest też ryzyko nie zaakceptowania owych zmian – użytkownicy nowoczesnego sprzętu (nie tylko aparatów i kamer) to osobnicy często bardzo konserwatywni i wzorem inż. Mamonia z "Rejsu" podoba im się tylko to, co już znają (o czym zresztą miałem już okazję kiedyś pisać).

ostatni pstryk mody sprzętowe obsesje tyle jeszcze do zrobienia aparaty kamery nowe funkcje felieton publicystyka
Jak będą wyglądały aparaty fotograficzne i kamery przyszłości? Widoczny na powyższej ilustracji fotomontaż autorstwa nieznanego grafika pojawia się regularnie w rozmaitych serwisach internetowych (głównie w okolicach 1 kwietnia) wzbogacana o kolejne oznaczenia hipotetycznych modeli nadchodzących lustrzanek firmy Canon. Niezależnie od wszystkiego najważniejsze jest jedno: aby sprzęt, którego przyjdzie nam używać nie utrudniał wykonywania dobrych zdjęć i kręcenia udanych filmów. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że projektantom i inżynierom zatrudnianym przez wielkie korporacje przyświeca ten sam cel.

 

Tak więc odpowiedzialność za marazm w rozwoju technik cyfrowej rejestracji obrazu ponoszą poniekąd wszyscy – zarówno producenci, jak i konsumenci. Ci pierwsi wychodzą z założenia, że wprowadzanie zbyt wielu nowych funkcji mogłoby podciąć sprzedaż przyszłych modeli i że z punktu widzenia kosztów bardziej opłacalne jest udoskonalanie dotychczasowych rozwiązań niż wprowadzanie nowych. My z kolei jako klienci często oczekujemy "tak samo, tylko więcej" – większej rozdzielczości, więcej ostrości, większego wizjera, większego ekranu itd., a wszystko to w znanej, dobrze "oswojonej" postaci. Niemniej jednak w każdym momencie za rogiem czają się nowe, bardzo interesujące wynalazki. Niewykluczone więc, że już za rok lub dwa zobaczymy w naszych kamerach i aparatach coś, co rok lub dwa temu nawet nam się nie śniło. O filmowaniu za pomocą lustrzanki 35 mm z jakością i plastyką obrazu dorównującym temu, co oferują kamery filmowe za grube miliony w czasach pierwszego Canona EOS 5D też nikt jeszcze nie myślał. 

 

 

"Ostatni pstryk mody – sprzętowe obsesje" to nowy cykl artykułów felietonistycznych serwisu SwiatObrazu.pl, którego zadaniem jest ukazywanie obecnego rynku foto-wideo z punktu widzenia redaktora będącego jednocześnie użytkownikiem i pasjonatem aparatów cyfrowych i kamer wideo. Prezentowane na łamach tego cyklu tezy stanowią tylko ilustrację poglądów autora i niekoniecznie muszą zgadzać się z poglądami innych członków redakcji.

 

 



www.swiatobrazu.pl