czytano: 30001 razy
Mój Dakar 2010
Kolejny Dakar przeszedł do historii. Pod wieloma względami jest to wydarzenie wyjątkowe. Mimo nazwy i afrykańskiego rodowodu w tym roku po raz kolejny rajd odbył się na terenach Chile i Argentyny. Trudno znaleźć na świecie prywatną imprezę o podobnym rozmachu. Na starcie stanęły 362 załogi z 49 narodowości. Motocykle, quady, samochody i ciężarówki miały do przejechania ponad 9000 kilometrów przez zielone równiny, stepy, pustynie i Andy. Za tą kawalkadą podążała grupa 2500 osób: mechaników, organizatorów, dziennikarzy, które konsumowały 1500 kg żywności na dobę. Do ochrony rajdu zmobilizowano 30 000 ochroniarzy, żołnierzy i policjantów. Ostatnią grupę w tym łańcuszku, czyli kibiców trudno policzyć, podobnie jak moich włosów na głowie. Nad całością nieustannie krążyło 20 śmigłowców.
Jaki był ten rajd? Dla startujących Polaków bardzo dobry. Pokazali, że potrafią walczyć i wygrywać. Nigdy wcześniej nie stanowili tak silnego zespołu reprezentującego wszystkie klasy pojazdów. Rafał Sonik oczarował mnie swoją wolą walki i uporem w pokonywaniu wszelkich trudności.
Dla mnie dziennikarza był to piekielnie gorący rajd, bodaj najtrudniejszy, w jakim brałem udział. Wiele razy zadawalałem sobie pytanie, co ja tu robię? Zwłaszcza, kiedy wstawałem o 4 rano po 2 godzinach snu. Ale przygoda, atmosfera rajdu, grono przyjaciół, krajobrazy i wiadomości z Polski o zimie stulecia warte były tego wysiłku.
Podczas Dakaru byłem zajęty wieloma sprawami związanymi ze startem Rafała Sonika na quadzie. Jedną z nich było fotografowanie. Korzystając z samochodu prasowego często opuszczałem trasę asistance i zaglądałem na odcinki specjalne, aby dotknąć okiem sam wyścig. To dosyć specyficzne doświadczenie. Wstaje się przed świtem i odprowadza zawodnika na start, potem ile sił pod maską pędzi na wybrany punkt odcinka specjalnego, aby zająć dogodną pozycję do zrobienia zdjęcia. Czasem trzeba zrobić kilkaset kilometrów, aby osiągnąć cel.
Ten wybrany punkt jest często iluzoryczny lub jego lokalizacja jest mocno przybliżona, ponieważ nie ma dokładnych tras odcinków specjalnych na mapie - o ile w ogóle są mapy. Zabłądzić nietrudno, drogowskazów brak, spytać nie ma kogo. Nawet, jeśli trafisz na trasę rajdu to może się okazać, że w tym miejscu jest po prostu nudno, brzydko i nieciekawie. Tyle zachodu, a takie, że chce się płakać. To nie wszystko. Jedzie zawodnik i… po 3 sekundach już go nie ma, nie ma również możliwości zrobienia dubla. Lecz nie to stanowi największy problem. Problemem jest czas. Na nikogo nikt nie czeka. Zabłądzisz, złapiesz gumę, zakopiesz się w piachu… jesteś spóźniony. Przyjeżdżasz na odcinek… a tam już tylko wspomnienie po twoich zawodnikach. Wsiadasz w auto i dalej gonisz rajd, może na następnym punkcie? Było kilka etapów, na których nie udało mi się natrafić na rajd, nie pomógł w tym nawet mój argentyński współpracownik. Można mieć najlepszy aparat, duże doświadczenie zawodowe, ale jeśli opuści cię szczęście nic nie zrobisz. Podobnie jak u kierowców, każdy ma swój Dakar.
Oczywiście szczęściu można pomoc. Agencyjni fotografowie, których akredytacja kosztuje odpowiednie pieniądze, czy fotografowie od strony organizatora maja do dyspozycji śmigłowce. To już nawet nie jest sprawa fotografowania z innej perspektywy, to jest wspomniana kwestia czasu i znalezienia dobrego miejsca. Dzięki podążaniu za zawodnikami, oni maja nie 3 sekundy na zrobienie zdjęcia tylko dużo więcej. Zresztą tacy fotografowie łatwiej zdobywają informacje o ciekawych miejscach, nie tylko ładnych ale i niebezpiecznych, gdzie prosto jest zarejestrować wypadek. Doświadczeni zawodnicy często dają rady debiutantom w Dakarze "jak widzisz fotografów - noga z gazu, tam musi być coś niebezpiecznego".
Strona 1
Strona 2
Na tym rajdzie nie mniej ważną rzeczą od umiejętności jest doświadczenie, bycie znanym w środowisku stałych dakarowych bywalców, a także rodzaj posiadanej akredytacji. Trzeba być również sprytnym. Często jest tak, że fotograf z nazwiska to jednocześnie instytucja, agencja. Dla niego na trasie rajdu w kilku miejscach pracuje jednocześnie kilka nazwijmy to aparatów z akredytacja lub bez. Na trasę odcinka przyjeżdżają często wieczorem tuż przed rajdem. Na odcinku nocują i mają gwarancję, że zdążą. Tak się fotografuje, gdy w grę wchodzą duże pieniądze.
Jeśli nie masz takich możliwości jak wyżej, to musisz mieć talent do kręcenia bata z masy plastycznej. Zupełnie jak w tym ludowym przysłowiu. Często ma to tę zaletę, że z konieczności wyostrzasz zmysły by widzieć coś interesującego, ale skrytego za subtelnościami lub zasłoną banalności. Nie polujesz na sprawy oczywiste, budując siermiężne, komercyjne kadry, tylko szukasz. Czyli w tym momencie fotografia staje sie na nowo przyjemnością, przestaje być wyścigiem.
Strona 3
Jednak i tak dosłownie wszystko robione jest na czas czyli w stresie. Śpiesząc się na odcinek widzisz krajobrazy, kosmiczne miejsca, pięknych ludzi, zwierzęta, cuda istniejące poza rajdem i zupełnie niezależne. Ale nie potrafisz tego odfiltrować od rzeczywistości, to wszystko chcesz sfotografować.
Noga na hamulec i fotografujesz, szybko, nerwowo intuicyjnie, bez czekania na światło, kalkulując na chłodno ekspozycje, kadr, punkt widzenia, optykę ze słońcem, pod słońce, itd. A wszystko to przy temperaturze, jakiej wcześniej nie doświadczyłeś, potem noga na pedał gazu i dalej….
Po południu musisz dojechać na biwak i zająć się swoimi pozostałymi obowiązkami. Jeśli jest odrobina czasu wolnego jesteś tak zmęczony, że nawet zachód słońca nie jest w stanie zmusić cię do wzięcia aparatu w dłonie i ruszenia w stronę horyzontu. Czasem zmęczenie jest takie, że nawet gdybyś zobaczył lądujące UFO i tak byś nie zatrzymał samochodu i nie wyszedł na zewnątrz z aparatem.
Było sporo takich momentów zrezygnowania i zmęczenia. Po zajęciach obowiązkowych około pierwszej w nocy kładziesz się spać. Nie mogąc zasnąć myślisz o niewyczyszczonej matrycy… normalny facet pomyślałby o zmysłowej niewieście, ale ty jesteś na Dakarze.
Strona 4
Ciekawym i cennym akcentem był kontakt z miejscową ludnością oraz z kibicami. Mieszkańcy tamtego rejonu Ameryki to naprawdę mili ludzie. Zawsze uśmiechnięci, zawsze życzliwi, gotowi wesprzeć cię w każdym momencie. To wsparcie to bardzo często kubek lub kufel czerwonego wina z lodem, litrowa butelka piwa czy rożnego rodzaju ziołowe napitki o wyskokowym działaniu.
Poza tym, że są życzliwi to jeszcze honorowi, odmówienie im poczęstunku to dla nich forma zniewagi. Tak, więc lepiej z nimi dobrze żyć. W zamian zawsze mogą zapozować do zdjęć i dodatkowo poczęstować swojskim, wyjątkowo aromatycznym jedzeniem.
Ich gościnność idzie w parze z odwagą. Stanie dwa metry od rozpędzonych pojazdów czy jedzenie przechowywanego w upale mięsa to dla nich pestka. Trzeba być bardzo twardym, aby po kontakcie z kibicami trafić do własnego samochodu, pokonać pustynie i dotrzeć do biwaku. Ale taka jest właśnie Ameryka Południowa.
Każdy zawodnik ocenia swój start i robi rachunek sumienia analizując swoje błędy i systematyzując doświadczenia. Ja podobnie. Mając świadomość, że można było zrobić więcej, lepiej, inaczej czuję pewien niedosyt. Szokuje mnie moje podejście do fotografowania Dakaru. Zastanawiam się ile w tym jest sztuki patrzenia, fotografii, a ile sportowej rywalizacji i pokonywania własnych słabości? Jeśli istotnie tak jest to znak, że Dakar mnie wciągnął albo pokonał.
Wielu fotografujących myśli, ze to taki rajd samograj, że wystarczy tam być, a zdjęcia same zapełnią kartę pamięci. Istotnie tak jest, ale tylko z perspektywy głowy siedzącej przed monitorem komputera. Podobnie wielu orłów kierownicy uważa, ze wystarczy wsiąść za kółko dakarówki i meta, a nawet podium są jak w banku. A wystarczy stanąć oko w oko z rzeczywistością Dakaru by spokornieć.
Partnerzy:
Więcej zdjęć i wrażeń z tegorocznego rajdu Dakar w artykułach:
Sony DSLR-A550 i Sony DSLR-A900 na rajdzie Dakar 2010
Ochrona i przewożenie sprzętu Lowepro na rajdzie Dakar 2010
www.swiatobrazu.pl